niedziela, 25 maja 2014

Pietryna

12. Bieg ulicą Piotrkowską 10km

datasport - finisz z P. Giżyńskim

   Jest to zdecydowanie najpopularniejsza łódzka dycha. Klimat zawodów czuć w mieście zawsze przez kilka dni. Tuż po swojej "pechowej" Jeleniej byłem niemal pewny, że w Łodzi na własnych śmieciach i na przede wszystkim prawdziwej dyszce, bieg w granicach 34minut będzie formalnością. Od kilku dni całą Polskę nawiedziła jednak fala upałów, a te mimo mojego wieloletniego saunowania znoszę niestety fatalnie. Zdecydowałem się postawić na świeżość w tym tygodniu i do biegu miałem na liczniku ledwie co przekroczone 50km. Już w dzień startu na ledwie kilka godzin przed biegiem ochłodziło się nieco, nadciągnęły chmury i burza stawała się mocno prawdopodobna. Nie było zatem co kalkulować i chciałem planowo zrobić swoje.
   Wczesnym wieczorem o 18:30 ponad 3tysiące biegaczy ruszyło na trasę biegu (do mety dotarło 2952 osób, co też świadczy o pogodowych trudnościach na biegu). Wiatr nie był jakiś szczególnie porywisty, ale momentami mocno wyhamowywał i odbierał resztki energii. Pierwszy kilometr otworzyłem z większą grupą z delikatną nawiązką w 3:20-21. Na kolejnym było nieco z górki i tempo delikatnie skoczyło do 3:18. W dalszej części trasy nikt się nie kwapił do prowadzenia, więc szarpnąłem jako pierwszy i wyszło 3:25. Dopiero przy wybiegu z Rynku Manufaktury grupa się zaczęła rozciągać i ci mocniejsi wyszli przede mnie. Na koło 4,5km zlokalizowano wielki wodopój i nawet udało mi się chwycić jeden kubek (przy trzeciej próbie :P) Wylałem go w całości na rozpaloną już głowę, bo po minucie miałem support z butelką wody od małżonki. Te kilka spokojnych łyków na odcinku blisko kilometra miało fundamentalne znaczenie dla ukończenia przeze mnie biegu. Przy takiej termice nie dobiegłbym pewnie do mety, a pić z kubków na tych prędkościach to się chyba nigdy nie nauczę. Półmetek minąłem w czasie 17:12 (idealnym na minimalne PB) liderując w 3osobowej grupce z Lilią Fiskowicz z Mołdawii i pewnym młodzieńcem z Opoczna perfidnie ścinającym zakręty. Generalnie takich oszustów na biegach ulicznych jest blisko 90% z tego co obserwuję - bardzo przykre zjawisko. Na siódmym kilometrze miałem olbrzymią ochotę zejść z trasy, z kalkulacji wychodziło że ciężko może być nawet o połamanie 35minut, że o życiówce nie wspomnę. Pomyślałem jednak o tym, że zaraz będzie lekko z górki, że chyba nikt z Łodzi jeszcze mnie nie wyprzedził, a nagrody w kategorii były naprawdę niezłe. Mocno zagryzłem zęby i starałem się nie tracić kontaktu z grupką przede mną. Zgubiłem gdzieś rytm i zacząłem się szarpać jak ryba na wędce. Raz 2-3 osoby przede mną, zaraz ja z tyłu i w konsekwencji na Kościuszki od 8km zostałem już sam z silnym czołowym wiatrem. Miałem dość, a do mety był jeszcze kawał drogi. Gdzieś po kilometrze doszedł mnie Artur Kamiński z kilkoma osobami, ale nie dałem się zgubić i zabrałem się w tej grupce. Kilka metrów po wbiegu na teren Manufaktury byłem już na prowadzeniu tej niewielkiej grupy i zostało 300m do mety. Na ostatniej 200m prostej zobaczyłem sylwetkę Przemka Giżyńskiego, jakieś 20m przed sobą. Miałem z nim rachunki do wyrównania za Półmaraton w Skierniewicach z 2012 roku, kiedy strącił mnie z podium w kategorii wiekowej. Tym razem zawalczyłem o samą satysfakcję i bardzo silnym finiszem wydarłem mu ostatecznie 19. miejsce na mecie.

czas 34:50
miejsce 19/2952, kat Łodzianin 1m, drużynowo 1m (kwestia drużyny do wyjaśnienia, bo powinien wygrać zdecydowanie LKB Rudnik)

   Podium przypadło Kenijczykom, którzy wbiegli na metę jeden po drugim kilka sekund po 30minucie. 
8. Krzysztof Pietrzyk 33:40 (1. Polak, aktualny lider biegów ulicznych i przełajowych w Regionie Łódzkim)
12. Leszek Marcinkiewicz 34:18 (to jemu rok temu wydarłem zwycięstwo, tak jak teraz Giżyńskiemu)
18. Krzysztof Krygier 34:45 (rano biegł piątkę, którą wygrał - wielki szacunek za zawziętość)
19. Maurycy Oleksiewicz 34:50
20. Przemysław Giżyński 34:51 (brat słynnego Gizy, PB w maratonie 2:26, niby dziś bez formy)
21. Artur Kamiński 34:56

   Wśród pań wygrała wspomniana już przeze mnie Mołdawianka Lilia Fiskowicz (z czasem 34:23) odpierając atak Agnieszki Mierzejewskiej (34:28), która próbowała jej uciec jeszcze przed półmetkiem. Doskonałe trzecie miejsce przypadło Królowej Szakali Monice Kaczmarek (36:52), która wyprzedziła kolejną na mecie Ukrainkę blisko o minutę. Tym bardziej jest to więc cenny czas, bo nie czuła jej oddechu na plecach. 

   Za zwycięstwo w kategorii Łodzian dostałem talon na zakupy do sklepu sportowego, weekend z samochodem z salonu (pełny bak), kwartalny karnet na siłownię, zaproszenie do gabinetu podologicznego (już sprezentowane żonie, swoich stóp nikomu nie pokażę coby nie wystraszyć :P) i całą stertę kosmetyków. Natomiast za podium w kategorii drużynowej Szakale zgarnęły zaproszenia na posiłek na platformie zawieszonej na wysokości na Rynku Manufaktury, kosmetyki, dwuletni support strony internetowej i latarkę czołową. Z tymże, jak już wspomniałem rywalizację niekwestionowanie powinni wygrać biegacze z LKB Rudnik (w zespole 3mężczyzn i 1kobieta zmieścili się w top13 biegu).

   Oczywiście, że mam niedosyt w związku z czasem, ale biega się dalej i byle bez kontuzji. Nie planuję poprawki za tydzień. Skupiam się na przygotowaniach pod nocną połówkę we Wrocławiu. Chciałbym o te pół minuty poprawić czas z Pabianic i dobiec do mety przed 74minutą.

7 komentarzy:

  1. Super! Gratulacje!! Masz mocny finisz... :-) Pozdrawiam Kamyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki panowie, gdzieś tylko ta wytrzymałość uciekła - nie umiem startować >25stC :/ pzdr!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcie i finisz jest z Przemysławem, a nie Mariuszem Giżyńskim :)

    OdpowiedzUsuń
  4. oczywiście, myślę o jednym bracie - piszę o drugim.. poprawione, dzięki

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak czy siak - brawa za waleczność:)!

    OdpowiedzUsuń
  6. brawo , gratulacje ;)

    OdpowiedzUsuń