wtorek, 17 maja 2016

Półmaraton w Rydze

Do Rygi pojechaliśmy składem szakalowym z osobami towarzyszącymi. Dojazd rozbiliśmy na 2 dni, dzięki czemu zanurzyliśmy się na kilka godzin w urokliwym leżącym na trasie przejazdu litewskim Kownie. Wycieczka miała charakter turystyczno-sportowy, z naciskiem na szwendanie się po leżącej nad Dźwiną stolicy Łotwy  i penetrację pobliskiego Parku Narodowego Jurmała.


Czas urzędowy na Łotwie jest przesunięty względem czasu polskiego o godzinę do przodu, zatem pobudka o 6rano w niedzielę była dość brutalna. W okolice Starego Miasta ze względów logistycznych podjechaliśmy taksówkami. Start maratonu i towarzyszącego mu mojego półmaratonu zaplanowany był na godzinę 8.30. Nie było żadnych problemów aby wejść w czołowy sektor i ustawić się zaraz za elitą i o dziwo nikt z wolniejszych biegaczy nie wpadł na znany nam z polskiego podwórka pomysł okupowania pierwszej linii i utrudniania startu tym szybszym. W kilka chwil po ruszeniu po swoje zaplanowane 1:15:xx znalazłem się ku swojej uciesze w około 5-osobowej grupie, która biegła bardzo równo. Mały niepokój wywarł na mnie lejący się strużkami pot już od pierwszych kilometrów, a nie było specjalnie za ciepło. Już po zawodach wszyscy zgodnie jednak przyznaliśmy że ruszaliśmy w sporej duchocie, było dość wilgotno. Do 13ego kilometra biegło mi się pod kontrolą, na lekkiej rezerwie. Grupa ładnie współpracowała, było naprawdę nieźle. Nic nie zapowiadało, żeby cel czasowy jaki sobie wyznaczyłem na ten start miał być ciężki do zrealizowania. Właśnie wtedy z grupy odkleił się jeden z biegaczy (później się okazało, że biegł pełny maraton), a ja zostałem z kolegą z Łotwy już tylko we dwóch. Kilometr później sięgnąłem po żel energetyczny, jeśli miał cokolwiek dać, to był to ostatni możliwy moment. Chwilę za 15km wbiegliśmy na całkowicie odsłoniętą szeroką arterię wzdłuż Dźwiny i zderzyliśmy się z nieprzyjemnym czołowym wiatrem. Kolega zachęcał mnie do zmiany, ale wytłumaczyłem mu że biegnę już prawie na oparach i powiozę się jeszcze za nim do punktu z wodą kawałek dalej – musiałem popić żel, który nieco mnie zamulił. Za bufetem wyszedłem na 600m na zmianę, ale tempo już spadło do 3.40-3.45/km. Nie umiałem przyspieszyć pod ten wiatr. Towarzysz był silniejszy ode mnie i zaczął mi się oddalać, a ja wyczekiwałem nawrotki na 17,8km. Po szybkiej kalkulacji czasu wyszło mi że jak wrócę do początkowego tempa to wyjdzie ~1:16:30. Aby „zejść” poniżej 1:16 musiałbym sporo mocniej szarpnąć, a po tej kopaninie z wiatrem nie byłem już w stanie temu sprostać. Chwilę za nawrotką dogoniły mnie kobiety z czołówki maratonu (tam nawrotka była kilometr dalej) i od razu „wskoczyłem im na koło”. Biegły niestety minimalnie za szybko i po 2minutach zrezygnowany puściłem. Na metę dotarłem z czasem 1:17:08, a więc ponad minutę gorszym od planowanego. Na pewno nie jestem w życiowej dyspozycji, właśnie dlatego nie traktowałem tego startu jako walkę o rekordy. Chciałem uzyskać wartościowy rezultat, trochę zabrakło. Wiem, że jak forma jest to żadne czynniki zewnętrzne nie przeszkadzają. Obecnie każda drobna niedogodność okazuje się w ogólnym rozliczeniu kluczowa dla końcowego wyniku.



 

    Dla formalności dopiszę, że ukończyłem bieg na 23.miejscu na ponad 3500 uczestników oraz 8 w kategorii wiekowej