niedziela, 29 października 2017

Łemko Maraton, cz3/3

Nie zawsze droga na skróty okazuje się rozsądniejsza. Choć w zasadzie powinno mi już być wszystko jedno bo byłem doszczętnie oblepiony błotem do łydki. Jednak gdy zassało mnie zdradzieckie bagienko to jedynie gałęziom nad sobą zawdzięczam udaną próbę wygramolenia się z pułapki. Po kilku minutach w końcu ujrzałem ślubną. Na kilka chwil mogłem zapomnieć o potęgującym znużeniu i po solidnej dawce motywacji podreptałem na ostatnie kilometry trasy. 

Foty Beaty
Przypomniałem tylko Beacie aby puściła mi krótkiego gdy nadbiegnie kolejny zawodnik z ŁM. Gdy telefon rozbrzmiał dopiero po kwadransie, a mi zostało do mety już naprawdę niewiele, mogłem głęboko odetchnąć i okrzykiem radości spłoszyć zwierzynę z okolicznych zarośli. Momentalnie zeszło ze mnie wówczas całe ciśnienie. Grupka turystów poinformowała mnie zaraz, żebym się jeszcze sprężył do walki, bo "trzeci jest już ledwo żywy". To pocieszające, że ktoś wyglądał bardziej masakrycznie niż ja :) Inna sprawa, że ten trzeci kończył ŁUT70, ale to już inna inszość. Po wbiegnięciu na asfalt w Komańczy tempo 5.15/km to był niemal max co mogłem wycisnąć. Wyścigowe Inov8, ważące w tamtym momencie za sprawą beskidzkiej mazi 3krotnie więcej niż ich masa fabryczna, skutecznie wyhamowywały dwa betonowe kloce bezwładnie dyndające z obręczy miednicy. Ostatni zakręt w lewo, 300 metrów i wreszcie ona - meta... 

Meta Łemko Maraton; foto Robert Więckiewicz
Zrobiłem to, wypełniłem swoją jesienną misję najlepiej jak umiałem. Zakładanych 4 godzin nie połamałem, ale czas 4g15m był naprawdę drugorzędną sprawą. 

Po piątym kubku wody w końcu wymuszony uśmiech dla foto R.Więckiewicza :)
Wieczorna dekoracja zgromadziła mnóstwo biegaczy. Rzadko gdzie na biegach daje się doświadczyć tak żywiołowej atmosfery. Wielkie oklaski dla Organizatorów UltraŁemkowyny - od kilku lat wykonują kawał fantastycznej roboty i mogą świecić wzorem w środowisku! :)

Podium Łemko Maraton
Przepiękne rękodzieło z krośnieńskiego szkła i łemkowski dzwoneczek :)
Dobiegając do mety chciało mi się płakać na myśl, że nazajutrz będzie losowanie do Biegu Rzeźnika. Perspektywa   o s i e m d z i e s i ę c i u   kilometrów w podobnych okolicznościach przyrody nie była wówczas zabawna, dziś po dwóch tygodniach czekam na to wyzwanie w nastroju ekscytacji.

sobota, 21 października 2017

Łemko Maraton, cz2/3

   Po półtorej godzinie biegu trasa odbiła z asfaltu ostro w prawo w szutrową drogę polną. Z profilu wynikało, że czekał mnie teraz najdłuższy podbieg. Właściwie już od przecięcia rzeki Wisłok (15,5km) cały czas było lekko pod górę, ale teraz nachylenie znacznie wzrosło. Łemko Maraton potrzebował aż 21km aby zmusić mnie do przejścia do marszu - na ostro błotnistym i dość stromym stoku skapitulowałem po raz pierwszy ;-) W efekcie odnotowałem najwolniejszy kilometr startu - 8:40. Wreszcie po 22,5km osiągnąłem grzbiet i trasa wiodła dalej niemal płaskim odcinkiem poprzez Skibce, Smokowiska, Wilcze Budy, aż do Tokarni (778m npm - najwyższe wzniesienie ŁM). Ku mojej uciesze znalazł się tam nieplanowany punkt z wodą, której potrzebowałem już od dobrego kwadransa. Biegaczy z ŁUT70 było coraz mniej, gdy już myślałem że minąłem lidera po kilku minutach dostrzegałem przed sobą kolejny kolorowy punkcik. Zbiegając przez łąki w stronę bufetu w Przybyszowie (33,5km) byłem już solidnie wymęczony - za wcześnie... 

Zbieg do Przybyszowa (ok. 33km); foto: J. Jędrzejczyk

foto: J. Jędrzejczyk













Wysiadły mi plecy, nie byłem w stanie biec swobodnie, cały byłem usztywniony i ledwo co schodziłem z tempem poniżej 5/km. Wreszcie płasko, grzbiet mógł odpocząć, widzę bogato zastawione stoły. Zawsze żałuję, że biegnąc na wynik nie sięgam z bufetów po te wszystkie frykasy, ale mój kapryśny żołądek przy relatywnie wysokiej intensywności nie przyjmuje tych często wytrawnych smakołyków. Wieczorem dowiedziałem się, że na tym bufecie obsługiwał biegaczy przez jakiś czas sam Marcin Świerc (sylwetki nie muszę przedstawiać). Nie wiem czy był już gdy ja tam dotarłem, ale jeśli nawet to na dużym zmęczeniu go nie dostrzegłem. W sumie to się nie rozglądałem po ludziach - szybka akcja z napełnieniem softflaska, 2 kubki wody w gardziel i tyle mnie było widać. Zdążyłem jeszcze tylko się "pożalić" na mizerną ilość błota - oglądając fotki z zeszłych lat było go znacznie więcej. Dostałem taki doping, że ruszyłem z wielkim animuszem. Na szczęście zaraz był zakręt i mogłem na chwilę przejść do marszu :P A z tym błotem to wykrakałem, bo już zaraz zrobiło się konkretnie. Po kilku asekuracyjnych przeprawach boczkiem, buty i tak mi już doszczętnie przemokły i przestałem zwracać uwagę na trajektorię mojej dalszej tułaczki. Ze dwa razy mocno się tylko zdziwiłem jak z pozoru płytka breja zassała mnie prawie aż po kolano. W okolicy 35km pojawiły się dość mocne skurcze w łydkach. Wygrzebałem wtedy szota z szybko przyswajalnym miksem magnezu z potasem i szczęśliwie po 5 minutach problem został zażegnany.

foto: Piotr Naskrent
 Buty z początkowej wagi piórkowej zwielokrotniły swoją masę i oblepione doszczętnie błotem przypominały wojskowe trepy. Zacząłem wyczekiwać widoku swojego najwierniejszego kibica. Gdzieś za 40km w okolicy Wahalowskiego Wierchu miała polować na biegaczy swym obiektywem Beata. W takich momentach mimowolnie wyskakuje mi banan na twarzy i staram się ułożyć jakiekolwiek mądre zdania na tą okoliczność. Zdekoncentrowało mnie to na tyle, że ominąłem odbicie szlaku, ale na szczęście niewiele bo jakieś 200 metrów. Dobrze że resztkami trzeźwości najzwyczajniej zarejestrowałem brak trasowych tasiemek, a te dostrzegłem poprzez gęste zarośla na skośnej drodze raptem kilkanaście metrów obok. I wtedy podkusiło mnie aby przedostać się tam na skróty...

piątek, 20 października 2017

Łemko Maraton, czyli błotnisty Beskid Niski - cz1/3

Łemkowyna Ultra Trail​ - Łemko Maraton 48km

jeśli ktoś nie ma ochoty na przydługawy prolog proszę zescrollować do gwiazdek :)   

Trasa z Garmin Connect - google.maps

   Jeszcze w połowie roku planowałem jesienią wystartować w ulicznym maratonie i powalczyć o dobry wynik. Wszystko wzięło w łeb po ... zwycięskim Maratonie Karkonoskim :) Emocje towarzyszące górskiemu brykaniu są nieporównywalnie większe niż te uliczne. Nie czuje się presji, cyfra nie gniecie, nie jesteś niewolnikiem często katorżniczego planu treningowego (dotyczy to prób poprawy wyśrubowanych rekordów czasowych). Połączenie biegania z górami pozwala mi czuć się spełnionym biegaczem.
   Sprawdziany przed Łemkowyną (ŁUT) wypadły wyśmienicie: zwycięstwo w górskiej 20ce, wartościowy wynik w asfaltowym półmaratonie przy zaciągniętym hamulcu i wreszcie szybki krótki kros na załączonym tempomacie dodały mi pewności siebie i utwierdziły we właściwie dobranym autorskim treningu.
   Czytając relacje uczestników beskidzkiego festiwalu z lat ubiegłych i dopytując znajomych o najdrobniejsze niuanse, zachorowałem na buciory wprost stworzone do dynamicznego trailu w często błotnistej scenerii - Inov8 X-talon 212 (Niebawem recenzja :) ). Z czystej ciekawości sprawdziłem czasy z Łemko Maraton (ŁM48) z lat 2015-2016 i dotarło do mnie, że czekają mnie co najmniej 4 godziny żwawego przebierania nogami. To wciąż dla mnie sporo, ale już nie brzmi to tak przerażająco jak jeszcze przed rokiem. Spośród dziesiątek rad zapamiętałem szczególnie tą o ubraniu ... stuptutów. Najzwyczajniej uniemożliwią one pogubienie butów w błocie :) 
  

   ŁUT ma charakter biegu liniowego, trasa nigdzie nie zapętla, startujemy z punktu A i biegniemy do B. Cały czas poruszamy się Głównym Szlakiem Beskidzkim (GSB). Najbardziej pożądanym dla wielu ultrasów dystansem jest ŁUT150 z Krynicy-Zdrój do Komańczy. Dla wszystkich przerażonych jego długością istnieje możliwość skompletowania pełnej trasy w przeciągu 2 lat. Pierwsze ŁUT80 kończy się w Chyrowej, gdzie startuje ŁUT70 z metą w Komańczy. Sam mając już w nogach w tym sezonie łódzki maraton, Wings4Life i Karkonoski uznałem że chcąc zasmakować beskidzkiego błota rozsądniej będzie skusić się na jeszcze krótszy dystans - ŁM48 ze startem w Iwoniczu-Zdrój. Układając logistykę wyjazdu zdecydowałem się na nocleg w pobliżu mety w Komańczy. Wybór padł na Chatę w Prełukach​ - zdecydowanie polecam!

***
   Na start w Iwoniczu ruszyłem podstawionym przez Organizatora w Komańczy autokarem. Niespełna pół godziny przed początkiem zawodów zacząłem leniwą rozgrzewkę muskając podeszwami Inov8 najdelikatniej jak umiałem o betonową kostkę miejscowego deptaku. Jak na zmarźlaka przystało pomimo 12-13stC miałem na sobie długi rękaw i rękawiczki. W lekko przyciasnawej pożyczonej kamizelce biegowej spakowałem 4 żele energetyczne, gumowy składany kubek (na bufetach w biegach górskich coraz częściej nie ma plastykowych kubeczków), do softflaska (miękki bidon) wlałem 300ml wody z rozpuszczonymi elektrolitami, jeszcze tylko obligatoryjna laminowana mapa z zaznaczoną trasą, bandaż elastyczny, opatrunek jałowy, czołówka ze światłem białym i czerwona lampka sygnalizacyjna. Nawet nie ważyło to specjalnie dużo, a umiejętnie rozlokowane po kieszeniach nie latało podczas biegu. Punkt 10 ruszyłem z pierwszej linii.

Start, foto: Janusz Jędrzejczyk
Po kilkuset metrach zbiegu asfaltem odbiliśmy w prawo na niewielkie wzniesienie, na którym rozpoczęło się wymijanie wolniejszych uczestników ŁUT70 (oni ruszyli 7rano z Chyrowej, 22km wcześniej). Już na pierwszym zbiegu lekko wyślizganą ścieżką zostałem sam na czele ŁM48. Ku mojemu zdziwieniu liderowałem samotnie, nikt nie spróbował nawet mi potowarzyszyć. Samopoczucie dopisywało, noga pięknie kręciła, a ja wymijałem i wymijałem :) Po niecałych 7 kilometrach niemal suchą leśną drogą wbiegłem do uzdrowiska Rymanów-Zdrój. Szybkie przecięcie drogi wojewódzkiej i po kilku minutach wśród kuracjuszy rozpoczął się blisko 4-kilometrowy podbieg. Skróciłem krok, lekko wychyliłem się do przodu i energicznie machając ramionami wgramoliłem się na górę...Po godzinie biegu przypomniałem sobie, że w sumie warto by coś przekąsić i wygrzebałem z kieszonki małe co nieco. Zbiegając w stronę Wisłoczka GSB momentami nie wiedzie intuicyjnie i dobrze że wciąż miałem w zasięgu wzroku coraz to szybszych z ŁUT70, bo z pewnością przegapiłbym odbicie w bok. 

Zbieg do Rymanowa; foto: Janusz Jędrzejczyk
Za 13.km zaczął się mało ciekawy ponad 6kilometrowy odcinek asfaltu. Początkowo próbowałem jeszcze biec nierównym skrawkiem pobocza tak by nie zdzierać bieżnika Talonów, ale w końcu odpuściłem :) W okolicy 16.km dopadłem Krzyśka H. z Łodzi - naprawdę nieźle sobie poczynał i wyglądał świeżutko jak na blisko maraton w nogach. Wreszcie przed 19.km w Puławach Górnych przebiegłem obok bramy startowej dla najkrótszego dystansu Festiwalu - Łemko Trail 30. Tuż zaraz zlokalizowano punkt odżywczy, na którym wypiłem jedynie kubek wody, zamieniłem dwa słowa ze znajomym z sierpniowego MaguRun (wyczekiwał swojego startu na 30km) i ruszyłem przed siebie, wciąż zastanawiając się czy uda mi się dopaść czołówkę ŁUT70 :)