środa, 14 września 2016

Szakal po krynicku, Festiwal Biegowy w Beskidzie Sądeckim

Już po raz siódmy Krynica-Zdrój stała się biegową stolicą Polski, a wszystko za sprawą Festiwalu Biegowego pod patronatem PKO. Trójką Szakali, wraz ze świeżo upieczoną małżonką naszego Ambasadora Szymona, nie biegającą (jeszcze) Martą, wybraliśmy się na podbój beskidzkich szlaków. Tak właściwie to górskie drogi i bezdroża przemierzać mieli Tomek z Szymonem, którzy mimo małych zaległości treningowych zdecydowali się na start w słynnym Biegu 7 Dolin na 2/3 długości trasy, tj 64km z Rytra do Krynicy, z przewyższeniami bagatela ponad 3000 metrów. Ja po długich wahaniach, uznałem że starczy mi gór w tym roku i, nie chcąc "łapać muła" przed krótkimi docelowymi startami na jesień, poudeptuję co nieco asfaltu podczas Życiowej Dziesiątki i Półmaratonu. 

O tym jak poszło chłopakom napisali już sami. Zainteresowanych odsyłam pod ich relacje na Facebooku: Tomek

Rekordowe 10km
Start przewidziany dopiero na godzinę 11:10 w upalną sobotę po mocnym tygodniu treningowym, dzień po 6godzinnej jeździe z przykurczonymi nogami na tylnej ciasnej kanapie (3os z tyłu) - nie, to nie mogło się udać. Ale zaraz, przecież tam jest 128m utraty wysokości między startem, a metą. Zastanawiałem się gdzie oczekiwać początku biegu: na linii startu honorowego na Bulwarach Dietla, czy ostrego 800m dalej... Podczas rozgrzewki elita z Arturem Kozłowskim na czele niemrawo kręciła się przy deptaku, ale jakoś głupio mi było wypytywać naszego Olimpijczyka z Rio skąd będzie startował. Na szczęście wypatrzyłem Kamila Nartowskiego z Torunia - mocnego zawodnika, ale jednak amatora, pod którego adresem mogłem już skierować swoje wątpliwości :) On też do końca nie był pewny, ale już zaraz sytuacja wyjaśniła się sama bo cała elita łącznie z czarnoskórymi, Kozłowskim i Szymonem Kulką dogrzewała się tuż przed linią startu honorowego. Punkt jedenasta wraz z 1,5 tysiącem biegaczy ruszyłem żwawym tempem ok 4:30/km w dół Krynicy. Zegar jadący przed nami cały czas rejestrował 0:00 także nie było już żadnych niejasności czy aby na pewno był to start honorowy :) Po 3minutach zatrzymano nas we właściwym już miejscu (ja szczęśliwie znalazłem się w cieniu) i kazano czekać całe 7minut na start ostry... Ostatnie odliczanie i poszły konie po betonie! Zaraz na początku pierwsza wywrotka, podobno Kenijka (mam nadzieję że się w porę pozbierała). Znając profil trasy i słuchając wrażeń znajomych ze swoich zmagań z tym biegiem z zeszłych lat, wiedziałem że z jednej strony warto ruszyć szybko, bo ten spadek profilu jest głównie do połowy, ale z drugiej trzeba uważać na wypłaszczenie w połowie, gdzie mięśnie kolokwialnie pisząc "głupieją". Nie mam pewności czy kilometrowe oznakowania były dokładnie rozmieszczone, bo wychodziły mi rozbieżności nawet do 40m (z moim GPS). Według znaków kilometr otwarcia stuknął już po 3:04, ale średnie tempo wg mojego Garmina wyszło na tym odcinku 3:13 i bardziej skłaniam się ku tej drugiej wartości i uznaję ją za bardziej prawdopodobną. Kolejne kilometry były tylko minimalnie wolniejsze. Ze względu na te rozbieżności nie jestem w stanie podać jaki dokładnie rekord ustanowiłem na półmetku (5km), ale podejrzewam że prawdopodobnie jednak padł ;-) Szkoda że w tak prestiżowym biegu zabrakło maty kontrolnej w połowie trasy... Pierwsze kilometry przefrunąłem nawet nie wiem kiedy, było fantastycznie, lekko i przyjemnie :) Schody zgodnie z oczekiwaniami zaczęły się za wodopojem na wypłaszczeniu i tempo momentalnie spadło powyżej 3.30. Mimo znacznie wolniejszego biegu po kilku minutach doszedłem grupkę z Matyldą Kowal (Olimpijką z Rio - 3000 m przeszkody). Uciekały cenne sekundy, ale ja nie miałem siły przeskoczyć do kolejnej grupy - zrobiła się za duża przepaść między nami. Zacząłem planować że polecę trochę z nimi i spróbuję sam szarpnąć, jednak przyszło mi zapłacić cenę za wysokie tempo pierwszej piątki. Absolutnie nie miałem z czego "depnąć". Oddech stawał się coraz płytszy, sapałem jak parowóz, a zamiast odbijać się ze sprężystych kończyn, taszczyłem ze sobą dwa ołowiane klocki. I tak mijały kolejne minuty, minął 9.km, przede mną Matylda, za mną jeszcze jeden biegacz. Na 500-600m przed metą udało mi się przekalkulować że jednak jak zmuszę się do mocniejszego szarpnięcia to "uratuję" ten bieg i wykonam swój plan minimum - nowy rekord życiowy. Ruszyłem, zostałem zrugany przez zawodnika za sobą, że to delikatnie mówiąc nieładnie dawać dopiero teraz zmianę naszej Olimpijce (sam też nie dał ani razu)... Zapewne miał rację, jednak ja nie rywalizowałem w tym biegu z Matyldą, a jedynie walczyłem o jak najlepszy swój wynik - o rekord życiowy. Na metę wpadłem z czasem 34:18, a więc urwałem 8 sekund :) Aspiracje miałem znacznie wyższe, po cichu liczyłem na wynik w okolicy 33:30, ale przy tej temperaturze okazało się to tym razem niemożliwe. Dopiero po kilku godzinach na liście wyników (brak sms z rezultatem, co jest już raczej normą na innych biegach - szkoda...) wyczytałem że zająłem dziś mega wysokie 16.miejsce, a w kategorii wiekowej SZÓSTE! - ostatnie punktowane. Jak widać dla innych biegaczy warunki również były ciężkie, bo takiego rezultatu absolutnie się nie spodziewałem.

Połówka z niedosytem 
Od trenera dostałem swoiste ultimatum: przy 33 z przodu na dychę mam robić rozbieganie, a jak nie wyjdzie to "karnie" bieg ciągły na średnim tempie 4.15/km ... Z dychą nie wyszło do końca tak jak chciałem, ale jednocześnie dostałem zielone światło i zgodę na znacznie szybszy start w półmaratonie :) Trasa wiodła z Krynicy do Muszyny, gdzie po 8km zbiegu (wczorajszą drogą) następowała nawrotka i na wysokości Powroźnika odbijało się na Tylicz - kolejne 13km było pod górę, raz łagodnie, raz ostrzej. Zaplanowałem sobie że pierwsze 5km pobiegnę odważnie po 3.30, a dalej się zobaczy. Mimo zmęczenia wczorajszą dychą bardzo chciałem dziś zejść poniżej 1h20m, ale nie miałem bladego pojęcia na które miejsce to wystarczy... Zaraz po starcie z przodu uformowała się grupka 3 Kenijczyków i 1 Kenijki, a ja złapałem się Mołdawianki Lilii Fiskovicz (Olimpijka z RIO) i drugiej z Kenijek. Otwarcie wyszło nam w 3:34, dołączył do nas jeden polski zawodnik i wyszedł na prowadzenie naszej grupki. Gdy tempo zaczęło byś szybsze od 3.25 puściłem ich i biegłem już swoje. Po kilku minutach doszedł mnie kolejny polski biegacz i tak we dwóch ramię w ramię sunęliśmy w stronę Muszyny. Piątka stuknęła idealnie po 17.30 (śr 3.30/km), a od wodopoju przed 6.km zgubiłem kolegę i zacząłem zbliżać się do opuszczonej przeze mnie 3osobowej grupki. Takie doklejenie się do szybszej grupy potrafi uskrzydlić. Jeszcze przed 7.km wyprzedziłem biegnącego wciąż na prowadzeniu chłopaka i delikatnie przyspieszyłem. Z naprzeciwka nadbiegało 3 Kenijczyków (oni już po nawrotce) i niedługo później prowadząca filigranowa Kenijka. Za nawrotką rozpocząłem nieplanowaną wcześniej ucieczkę. Samopoczucie dopisywało, do walki zagrzewały dziesiątki zbiegających jeszcze w dół zawodników. Ich słowa: "pierwszy Polak, brawo, goń Kenijkę" wprawiały mnie w fantastyczny nastrój i pozwalały na podbiegu cały czas trzymać tempo poniżej 3.40/km. Wtedy uwierzyłem że mam szansę na całkiem niezłą pozycję i mimo lejącego się z nieba żaru dziarsko mknąłem przed siebie w stronę Tylicza. Dystans do prowadzącej Kenijki pomału ale systematycznie jednak się zmniejszał z początkowych 300m na nawrotce do niespełna 20m w okolicy 18.km. Widziałem, że czarnoskóra zawodniczka słabnie i nerwowo się ogląda do tyłu. Oczywiście nie wypatrywała mnie, tylko swoich rywalek. Już po chwili usłyszałem za swoimi plecami ostre sapanie. Nie wiedziałem tylko ile osób nadciąga. Nie chciałem się odwracać, bo to oznaka słabości ;-) Okazało się, że z grupki którą zostawiłem odłączyła się jedynie Mołdawianka. Na chwilę wskoczyła mi "na koło", ale moje ówczesne 3.40-3.45 nie dawało jej gwarancji wyprzedzenia liderki, zatem już zaraz była przede mną i pędziła po swoje kolejne zwycięstwo na Festiwalu (wygrała również Życiową Dychę). Na 1km przed metą nie wytrzymałem i jednak obejrzałem się kontrolnie jaka jest sytuacja. Nikogo nie było widać na horyzoncie. Już zaraz wyrósł przede mną stromy podbieg kostką na rynek w Tyliczu. To tak na dobicie chyba było zaplanowane. Usłyszałem spikera wykrzykującego nazwisko zwyciężczyni i jej czas 1:16:16. Wtedy do mnie dotarło, że mój cel 1:20 był dość zaniżony i nabiegam dziś naprawdę konkretny wynik. Ostatni zakręt już na rynku, na metę wbiega Kenijka, odprężam się, uśmiecham i z uniesionymi rękoma kończę swój dzisiejszy występ.
 

Od razu z mety wyłapuje mnie człowiek do wywiadu. Przedstawiam się jako Szakal, od razu skojarzył nasze łagiewnickie biegi - to miłe :) Informuje mnie, że jestem ... trzecim zawodnikiem dzisiejszego półmaratonu. Nie dowierzam - przecież biegło 3 Kenijczyków. Słyszę, że dobiegło dwóch! Banan na twarzy, kontynuujemy wywiad, opowiadam że po wczorajszej dyszce dobrze pojadłem, pospałem, a trasa nie była dla mnie nazbyt uciążliwa bo mam za sobą dwa górskie biegi w w tym roku. Wciąż nie wierzę w swoją lokatę, dopytuję jedną z wolontariuszek ze strefy mety ilu Kenijczyków dobiegło. Ona potwierdza słowa mojego pierwszego informatora. Szybkie wytruchtanie, nie zdążyłem się nawet przebrać i już zaraz odjeżdżam pierwszym autokarem do Krynicy. Po drodze ucinam sympatyczną pogawędkę z Robertem Świecakiem. Wciąż jednak szukam wyników w internecie. Cisza ... W Krynicy ogarnąłem się nieco, prysznic, w biurze zawodów wyników brak. Zdzwaniam się z Szakalami, którzy oczekują mnie w jednym z ogródków. Dopiero kończąc swoje piwo pojawiają się wyniki - miejsce czwarte ...Na dekorację w kategorii wiekowej nie miałem już ochoty. Wracamy do Łodzi.

czas 1:17:08, miejsce 4 Open (szóste jeśli liczymy 2 kobiety przede mną), 1m M-30



Inne ciekawsze wyniki biegaczy z Regionu Łódzkiego:
  • Bieg 7 Dolin (100km) - 6m. Agata Matejczuk
  • Bieg 7 Dolin (34km) - 11m. Kasia Żbikowska-Jusis, 12m. Ewa Lewandowska (1m K50)
  • Koral Maraton - 4m. Milena Grabska-Grzegorczyk
  • Bieg na 15km - 3m. Agata Walczak
  • Iron Run, kat <40lat - 11m. Damian Lemański, 12m. Michał Stawski, 13m. Robert Sobczak, 16m Michał Janus
  • Iron Run, kat >40lat - 5m. Michał Kowalczykowski