niedziela, 26 października 2014

Bilans tygodnia 20-26.10

pn 20.10 - rozbieganie 15,4km [4:43]
Mięśniowo i oddechowo wielki luz, w końcu z reguły kryzys przychodzi 2 dni po zawodach. Wyszło takie sobie człapanie bez historii - nie kontrolowałem tempa, w domu się lekko zdziwiłem bo myślałem że było wolniej.

wt 21.10 - 9km BC2 [4:00], śr 154bpm
Zakres planowo skrócony, abym miał bliżej do domu :) Nie chcę przeginać z kilometrażem, łącznie z drogą do parku wyszło 16km. Tempo obrane zostało asekuracyjnie, w końcu to pierwszy akcent po maratonie i dyszce na deser - puls na koniec wzrósł do 160bpm, ale spadek po 1min był bardzo przyzwoity do 118bpm. 

śr 22.10 - rozbieganie 15,4km [4:39]
Dziś trening wypadł dopiero pod wieczór. Mocno musiałem się hamować, najwidoczniej wczorajszy zakres okazał się bodźcem ładującym. Nogi domagają się dłuższych treningów, ale skoro maraton dopiero wiosną, to daję sobie rozsądkowo na wstrzymanie.

czw 23.10 - 10x200/200 po 37s
Był mocny start w Uniejowie, był zakres, w ndz czeka mnie krosowy półmaraton to na dziś wypadł akcent szybkościowy - w przyrodzie nic nie ginie :) Dwusetki weszły gładko i na luzie. Łącznie z rozgrzewką i powrotem do domu wyszło 13km.

pt 24.10 -11,1km [4:41]
Ostatnie rozbieganie przed niedzielnym startem. Ponownie wyszło na mocno zaciągniętym hamulcu, nie chciałem podmęczać nóg przed ciężką walką na szakalowej połówce.

ndz 26.10 - Półmaraton Szakala
foto: Grzegorz Galasiński

Na krosowej trasie Szakala debiutowałem w 2011r. - 5miejsce, po roku po ataku zimy w ciężkim kopnym śniegu zająłem miejsce 4. Przed rokiem opuściłem Szakala, miałem do wyrównania rachunki z dystansem maratonu po średnio udanym Poznaniu i 2tygodnie po nim poleciałem kolejny maraton w Toruniu - już wiem że tak się nie da :). Zatem było miejsce 5, 4, także tym razem musiało być podium.
Na starcie z czołówki zameldował się Tomek Osmulski i Artur Kamiński. Wyszła śmieszna sprawa, dziś do mnie dotarło że biegających Arturów Kamińskich jest dwóch. Byłem przekonany że powalczę z tym drugim, którego regularnie udawało mi się pokonywać w tym roku (Pabianice, Konstantynów, Piotrkowska, Tomaszów, Uniejów). To był jednak ten mocniejszy Artur :) Zaczęliśmy we trzech, pierwszy kilometr rozgrzewkowy w koło 3.40. I zaraz chłopaki podkręcili tempo, więc schowałem się za nimi. Piątka wyszła w 17:50 (po 3.34), ale momentami naprawdę nieźle pocinaliśmy poniżej 3.30. Tak właśnie koło 5km Tomek uciekł do przodu, Artur próbował się z nim zabrać, ale chyba szybko odpuścił. I tak biegliśmy sobie już pojedynczo do 9km, kiedy udało mi się dojść Artura. Dycha strzeliła w około 36:15, zatem lekko zwolniliśmy, ale był jeden konkretny podbieg i dwa mniejsze. Jedenasty kilometr to słynne łagiewnickie parowy - raj dla kolarzy górskich, sam bym nie odważył się tam zjechać (tylko kiedyś za szczeniaka jeździłem :P). Wielu biegaczy przechodzi w tym miejscu do marszu, Artur puścił mnie przodem - mogły być 2 powody tej decyzji :) - albo chciał mnie podpuścić żebym szarpnął, zakwasił się i umarł, albo po prostu chciał bym jako Szakal pokazał mu którędy najlepiej pobiec. Jeszcze przed 12km mój dzisiejszy rywal podkręcił tempo, a ja chyba nie miałem już z czego przydusić i wiozłem swoje. Po 2km straciłem go z zasięgu oczu - zginął mi gdzieś na krętych leśnych ścieżkach. Na 14km stała na trasie moja dzielna żona fotograf, dostałem wyczekiwany żel, który za kilka minut zacząłem ratami podjadać - i od dzisiaj naprawdę wierzę w skuteczność tych żeli - po 10minutach dostałem wyraźnego kopa i mogłem wrócić do tempa poniżej 3.40. Już przed stawami w Arturówku czekali mocno zagrzewający do walki kibice, kolejny raz się przekonuje, jak ważny jest doping w końcówce - widzieć wiele znajomych twarzy na tym ciężkim etapie 1,5-2km do mety to dodaje skrzydeł.

Z wyśmienitym czasem zwyciężył w swoim treningowym II-zakresowym biegu Tomek Osmulski :) Mocno wyśrubował rekord trasy i od dziś wynosi on 1:14:35. Drugie miejsce zajął Artur Kamiński - 1:17:20 i ja zamknąłem podium z czasem 1:18:38. Wykonałem swój plan, to jest zarówno zameldowałem się na pudle, jak i utrzymałem średnie tempo poniżej 3.45/km - jak na tak wymagającą trasę jestem bardzo zadowolony.

W kategorii "Bałuciarze" (to dzielnica Łodzi) zająłem miejsce drugie, a drużynowo Szakale Bałut w składzie:
Monika Kaczmarek 1:30 (1m. Open K)
Gosia Michalak-Mattar 1:32 (2m. Open K)
Maurycy Oleksiewicz 1:18 (3m. Open M)
Andrzej Pietrzak 1:24 (5m. Open M)
Michał Wojewoda 1:46 (95m. Open M)
okazały się mało gościnni i zgodnie z oczekiwaniami zwyciężyły z niewielką przewagą 1,5minuty nad FIT FABRIC i aż pół godziny przed Łódź Running Team.
4. km, foto: S.Nowakowski






















































































14. km, foto: B. Oleksiewicz


foto: B. Oleksiewicz

foto: S.Nowakowski

niedziela, 19 października 2014

13-19.10

Z Monachium wyjechaliśmy w pn rano. Dokuczliwie korki były na szczęście jedynie na ringu stolicy Bawarii, a tak to podróż minęła sprawnie - nawet nogi nie dokuczały po maratońskich przebojach.

wt 14.10 - 4km recovery [5:13]
Wyszedłem na delikatny trucht rozpoznawczy - nic nie bolało, wiadomo że oddechowo jednak ciężej niż zazwyczaj..

śr 15.10 - 6,7km [4:51] 128bpm + 6x120R po 23-24s
Nogi już zapomniały o niedzieli, z ciekawości ubrałem pulsometr i nawet przyzwoicie to wyglądało. Wieczorem wskoczyłem na 20` do solanki w wannie (1kg soli kuchennej).

czw 16.10 - 12,3km [4:44]
Poleciałem do parku na Zdrowiu, piękny jest o tej porze roku. Żal było kończyć tak szybko, ale w ndz czeka mnie start na dychę i nie ma co przesadzać.

pt 17.10 - 8,3km [4:43] + 3x45/60 + 2,3km [4:51]
Dziś była jeszcze lekka tlenówka i 3 mocniejsze rytmy na pobudzenie.

sb 18.10 - 4,5km rozruchu, w tym 2x100R

ndz 19.10 - Bieg do Gorących Źródeł w Uniejowie 10km - 34:28 - 9m. Open

źrodło: datasport
źródło: datasport

Trasa nie należała do szybkich. Po1,5km już za Wartą był zbieg na alejki granitowe prowadzące do Term Lawendowych (to nie te główne komercyjne). Tuż za zbiegiem dogoniłem liczną zwartą grupę i zaraz byłem już na prowadzeniu - sam na sam z nieprzyjemnym mordewindem. Koło 2,7km tuż przy SPA było niewielkie rondko zastawione autami! Wybrałem opcję biegu od wewnętrznej szczęśliwie nie zahaczając lusterek - kierowcy zostawili jakieś 50cm miejsca. Na rondku nawracaliśmy w stronę term i miasta. Czwarty kilometr wypadł przy termach, a już zaraz niewielkim mostem pieszym wróciliśmy na prawobrzeżną stronę miasta. Tempomat niezawodnie prowadził po 3.24/km. Wiedziałem, że pierwsza część trasy jest łatwiejsza, dlatego musiałem wypracować sobie niewielką nadróbkę. Tuż za kładką był konkretny podbieg po łuku. Ten piąty kilometr wypadł najwolniej - tempo minimalnie spadło powyżej 3.30/km. Około 5,5km doszedł mnie Krzysiek Krygier i puściłem go przodem na jakieś 2 minuty. Było jednak minimalnie za wolno i jeszcze przed nawrotką znowu biegłem przed nim. A za wspomnianą nawrotką znowu wiatr zaczął dawać się we znaki, jednak mijając 7km czułem się naprawdę nieźle - czasowo biegłem na styk na nową życiówkę. Ósmy kilometr był niewygodny bo przebiegało się przez zapiaszczone płyty betonowe. Zaraz było kolejne zderzenie ze ścianą wiatru i gdzieś te sekundy uciekały. To był kluczowy odcinek, to tutaj musiałem minimalnie bardziej szarpnąć, a niestety lekko przysnąłem. Koło 9km przebiegaliśmy nieopodal Rynku - strefy startu/mety. Ucieszony spiker wykrzyknął nazwisko zwycięzcy Marcina Błazińskiego, który wyprzedził o ponad minutę kolejnych biegaczy. Niefajnie odbiega się od mety, gdy głosy cichną, a kibiców brakuje. Nie patrzyłem już na zegarek tylko wrzuciłem piąty bieg. Podgląd na czas odzyskałem na 6-7s przed metą z zegara datasport. Już nic nie mogłem zrobić. Tydzień po maratonie nie zerwę się do sprintu. I tak ostatni kilometr pokonałem najszybciej z całej trasy w 3:19. Do życiówki zabrakło jednak dwóch sekund. Trudno, biega się dalej :)

Na osłodę dwukrotnie zapunktowałem w kategoriach dodatkowych, na dekoracji jednak zastąpił mnie kolega Andrzej.

9m. Open
5m. kat M-30
3m. kat woj. łódzkie
2m. kat abstynent

niedziela, 12 października 2014

Monachium - wreszcie...

Długo ciągnęły się ostatnie dni. Choć z drugiej strony czas działał tylko na moją ... korzyść, gdyż po ostatnim wtorkowym bardzo mocnym akcencie chyba solidnie się podciąłem. Mięśniowo od środy umierałem, byłem totalnie rozbity i załamany perspektywą lichej nadziei na zregenerowanie się. W czwartek w Szklarskiej jeszcze solidnie pobiegałem, ale oczywiście już na regeneracyjnych prędkościach. Po krótkim piątkowym rozruchu i lekkich rytmach, które były niestety dość wymagające, przez ułamek sekundy przeszła mi przez głowę myśl o przepisaniu się na półmaraton. Nie po to jednak tak mocno trenowałem by poddać się przed startem. W sobotę odebraliśmy z Andrzejem pakiety, pokręciliśmy się po EXPO i zahaczyliśmy o BMW Welt (myśląc, że to muzeum, a ono było tuż obok :P). Przez ostatnie 2tygodnie spałem średnio po 6-7 godzin. Niestety stres przedstartowy w zespół z intensywnym treningiem nie pozwalał mi na więcej. O drzemkach między treningami nie mogłem nawet marzyć. Ostatniej nocy spałem 6godzin, tragedii nie ma - aczkolwiek na dyspozycji musiało się to odbić.

Jadąc na start pod Stadion Olimpijski w Monachium temperatura nie przekraczała 10stC, ale było słonecznie i niemal bezwietrznie. Po rozgrzewce zostawiłem na barierkach długą bluzkę z łódzkiego maratonu (tą z tym pięknym logo :P) i rękawiczki - tak, jako chyba jedyny rozgrzewałem się w rękawiczkach, ale zmarźlak ze mnie straszny. Udało mi się wcisnąć do 1.linii startowej i nieco zaskoczony (bo bez odliczania) punktualnie o 10tej ruszyłem na podbój Monachium.

5km - 18:37
10km - 37:21
21,1km - 1:19:00 - IDEALNIE Z ZAŁOŻENIAMI
30km - 1:52:06 - wciąż OK, ale dorwała mnie lekka z czasem nasilająca się kolka i musiałem lekko zwolnić
od 37km zaczął się dla mnie maraton, zagryzłem zęby i na niemiłosiernie ciężkich nogach wizualizowałem sobie końcówkę trasy jako pętle na parku na łódzkim Zdrowiu, dużo myślałem o arcyciężkich treningach, o wielu wyrzeczeniach i o tym że BÓL PRZEMIJA, A SATYSFAKCJA BĘDZIE TRWAŁA PRZEZ KILKA MIESIĘCY.

Tempo momentami spadało powyżej 4/km. Najwolniejszy kilometr wyszedł chyba w 4.10. Cel wynikowy jak to często bywa ewoluował - z planowanego 2.38, do złamania 2.40, ale na 40km już wiedziałem że to nierealne. Cieszyłem się jednak z nowej życiówki, bo wiedziałem że już muszę ją dowieźć do mety. I ta radość pozwoliła mi przyspieszyć i ostatnie 1,2km (od 41km) pokonałem tempem 3.46/km - nigdy tak nie kończyłem żadnego z moich sześciu maratonów. Wbiegając samotnie na Stadion Olimpijski skierowano mnie na zewnętrzne tory. Później zauważyłem, że jednak wszyscy pozostali biegli przy krawężniku - ktoś czegoś nie dopilnował, jednak straciłem na tym nie więcej niż 3-4sekundy. Wbiegając na metę nie miałem siły się uśmiechnąć, nie umiałem się cieszyć. Zatrzymałem zegarek po 2:40:30, co jest moim nowym rekordem życiowym - po 2 latach w końcu poprawiłem Poznań i to o ponad minutę

Zająłem 32. miejsce na ponad 6,2tys startujących (10 w kat M-30-35) i 1m wśród blisko 50 Polaków :). Andrzej dobiegł do mety łamiąc 2.45 - do rekordu zabrakło, ale jak sam przyznaje nie trenował za solidnie :P. Jutro czeka nas długa i bolesna droga powrotna do Łodzi - ale było warto!

piątek, 10 października 2014

Obóz w Szklarskiej 24.09 - 10.10

W środę 24.09 zaraz po pracy wyjechałem samotnie do Szklarskiej Poręby. Pierwotnie mieliśmy jechać na pełne 2tyg obozu razem z Szakalem Andrzejem, ale obowiązki w pracy uziemiły go aż do wtorku. Był to już trzeci z rzędu obóz biegowy. Wielu znajomych zazdrości mi takiej możliwości, a ja najzwyczajniej w świecie za zgodą małżonki dzielę roczny urlop wypoczynkowy na pół i pierwszy wyjazd spędzamy razem, a drugi mam dla siebie. Tym razem zdecydowałem się na wariant zjazdu z gór tuż przed maratonem. Zarówno dwa lata, jak i rok temu miałem super "noszenie" w kilka dni po powrocie do Łodzi, a im bliżej startu tym ta forma gdzieś się ulatniała. Jest to nowe doświadczenie i wielka zagadka jak zareaguje na to mój organizm.

Pierwsze dni obozu minęły pod znakiem dużej objętości i pobudzania krótkimi jednostkami szybkościowymi. Trzeciego dnia miałem biegową wycieczkę w wysokie Karkonosze, a nazajutrz wymagający długi bieg ciągły na tzw. siodle - Szosą Jakuszycką do Harrachowa, nawrotka na Zakręt Śmierci i zbieg do miasta, czyli najpierw długo w górę, długo w dół, długo w górę, długo w dół i na koniec stromo w górę i stromo w dół :) Trening jest mocno wymagający mięśniowo, nogi nieco wariują przy zmianie nachylenia - polecam :) Na zakończenie tygodnia podjechałem się zregenerować do term w jeleniogórskich Cieplicach. 

W tygodniu następnym istny galimatias bodźców - 2 wycieczki górskie, zakresy drugie i trzecie, szybkość  i oczywiście dużo kilometrów. Przekroczyłem 200km, co zdarza mi się tylko na obozach. Jeden trening szybkościowy udało mi się zrealizować na remontowanym stadionie tartanowym i na szczęście nikt mnie stamtąd nie wygonił. Dwukrotnie podjechałem na saunę fińską.

Pierwsze trzy dni tygodnia startowego maratońskiego to dieta białkowa - tym razem delikatna, ale jednak była. Temat był już wałkowany setki razy, ale jeśli ktoś nie spotkał się z zagadnieniem to tłumaczę: Ograniczając spożycie węglowodanów i podtrzymując jednocześnie trening długodystansowy wypłukujemy organizm z paliwa - glikogenu. W diecie skupiamy się na białkach i tłuszczach. Jesteśmy senni i osłabieni. A od czwartku przechodzimy na węglowodany. Organizm po takim eksperymencie magazynuję glikogen z cukrów na zapas, bojąc się że niedługo go znowu zabraknie. W efekcie tuż przed startem glikogen kipi nam uszami. Jest wielu zwolenników i przeciwników takiej diety. Myślę że przy moim trybie dwóch startów w roku taki zabieg nie jest niebezpieczny dla zdrowia. Tym razem jednak nie wykluczyłem cukrów całkowicie, ale znacząco zredukowałem w diecie ich ilość.

Ostatni mocny akcent zrobiłem we wtorek, a w kolejne dni już miałem tylko luźne treningi, a wolne dopiero w sobotę. Do piątku w tygodniu startowym nabiegałem ponad 80km. I dużo i mało. Większa redukcja i "głębszy" tappering mógłby być szokiem dla organizmu i pozornym usypiającym czujność rozluźnieniem.

Ze Szklarskiej wyjechaliśmy w piątek po porannym rozbieganiu. Nocujemy u rodziny Andrzeja pod Monachium. Start jest w niedzielę o 10tej. Myślę, że stać mnie na wynik 2.38 i o taki będę walczył.