niedziela, 19 lipca 2015

Wielka Pętla Izerska - mój górski debiut (część 2)

Przed 5km po lekkim zbiegu wpadłem na znaną mi doskonale drogę na lewym brzegu Kamiennej. To tą drogą często wracałem do Szklarskiej po długich izerskich wybieganiach - tym razem jednak biegłem pod prąd, czyli pod górę. Nie minęło nawet 20 sekund za pierwszym przecięciem przeze mnie torów kolejowych, kiedy maszynista donośnym długim dźwiękiem ostrzegawczym dał jasny przekaz że nie ma zamiaru zatrzymywać się przed nadbiegającym tłumem. Obejrzałem się przez ramię i dostrzegłem dwóch goniących mnie biegaczy, którzy możliwe że stracili te kilka sekund przepuszczając pociąg, a może jednak zdążyli? - nie wiem. Za 8km trasa przez moment zahaczała o Szosę Jakuszycką, ale rozwieszona taśma nakazywała biec poboczem. Już zaraz po kolejnym zakręcie odbiłem w dawną drogę celną, wylałem na głowę 2 kubki wody i mocno już sponiewierany ruszyłem w stronę kulminacyjnego punktu trasy - dawnej kopalni kwarcu "Stanisław".

foto: Biegaj w Karkonoszach
foto: Wielka Pętla Izerska

Cóż, na zdjęciu najlepiej widać, że uroków niewątpliwie pięknej trasy tym razem nie dane było mi podziwiać ;-) Skróciłem krok, pochyliłem się do przodu i starałem się mocno pracować ramionami. Koło 10km wziąłem 2 łyki rozwodnionego żelu z kofeiną. Musicie mi wierzyć, że już po 5minutach poczułem delikatne pobudzenie i mięśnie jakby lekko odżyły. Gdzieś koło 12km dojrzałem zawodnika przed sobą - miałem jakąś minutę straty do niego. Nie szarpnąłem jednak tempa, wciąż biegłem swoje. Przed 14km w końcu zaczął się zbieg, jakże się myliłem myśląc że już będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Kiedy po kilku minutach trasa się wypłaszczyła i nawet delikatnie zaczęła się wznosić nabrałem obaw, że chyba gdzieś źle skręciłem. Na szczęście zaraz minąłem kolejne kilometrowe oznakowanie WPI. Korciło mnie by spytać osób zabezpieczających trasę o moją aktualną stratę do biegacza przede mną, ale sobie pomyślałem, że jeśli ich zaczepię, to z pewnością oni poinformują goniących mnie o mojej przewadze. Rozważyłem sprawę i wolałem nie ułatwiać im zadania ;-) Profil 17km był mocno spadkowy, a na dodatek biegłem drogą pokrytą nieregularnymi odłamkami skalnymi. Starałem się przewidzieć 2-3kroki do przodu, by wiedzieć gdzie mogę bezpiecznie postawić stopę, ale przy tej prędkości i kadencji było to niewykonalne. Szalony zbieg zaowocował tempem poniżej 3/km, ale jeszcze przed kolejnym kilometrowym autolapem był odcinek niemal płaski, gdzie nogi mi zgłupiały i mocno zredukowały tempo - w efekcie tempo zostało uśrednione do 3.05/km. Wytraciłem prędkość i nabite czworogłowe ud zaczęły się buntować. Bałem się, że zaraz mogę zostać dogoniony przez kolejnych biegaczy. Koło 19km skręciłem w prawo na dziewiczy dla mnie odcinek pętli i kolejnym stromym kamienistym zbiegiem pędziłem w stronę mety. Wciąż nie miałem żadnej informacji na temat dystansu do zawodnika przede mną i za mną, ale powiedziałem sobie, że na pewno nie dam się dogonić, a jeśli mi uda się kogoś dopędzić to będę przeszczęśliwy. Po kilkuset metrach pętla została domknięta i ponownie znalazłem się na znanym z początku biegu krętym kamienistym bruku. Dopiero teraz jednak dostrzegłem jaki on był stromy. Na jednym z rozwidleń zabrakło mi taśmy, lub choćby człowieka i niemal stanąłem w miejscu rozglądając się którędy dalej. Zawodnika z miejsca czwartego niestety nie dopędziłem. Dobiegając już na oparach do stadionu niemal nie doświadczyłem dramatu, bo policjant wyraźnie machnął mi ręką bym biegł w prawo.. do miasta. Tylko reakcja licznych już na szczęście kibiców otrzeźwiła mnie momentalnie, ostro zawróciłem, soczyście pozdrowiłem mundurowego i wbiegłem na ostatnią prostą po jakże przyjemnym miękkim i płaskim tartanie. 

foto: datasport.pl



Dobiegając do mety czułem się jak zwycięzca. Byłem nieprawdopodobnie zmęczony, ale jednocześnie bardzo szczęśliwy, że tak okazale wypadł mi mój górski debiut. Po soczystym buziaku od niespodziewanie przybyłej spod skałek żony, skusiłem się na rozluźniający delikatny masaż nóg. Niemrawo podreptaliśmy do samochodu, gdzie odczytałem sms'a od datasport.pl, informującego że jednak powinienem się stawić na dekoracji :) Przy piątym miejscu w klasyfikacji generalnej byłem pewny, że w wiekowej przy dublujących się kategoriach będę poza podium, a jednak okazało się, że Semenowicz jeszcze jest przed trzydziestką, a Rafał Wójcik już po czterdziestce. Tym samym przypadło mi trzecie miejsce w kategorii M-30.

foto: J. Wytykowska
Przez całą trasę WPI marzyłem o kąpieli w górskim potoku i kiedy wreszcie pod Kruczymi Skałami zanurzyłem się w lodowatej toni wody byłem wniebowzięty. Wróciłem na dekorację, uciąłem sobie przemiłą dłuższą pogawędkę z przesympatycznym jak się okazało Semenowiczem, przeżyłem swoje miłe "5minut" na pudle i zszedłem na pakietowy obiad do miasta. Na ten rok starczy mi górskich startów, ale w przyszłym chciałbym spróbować swoich sił na dystansie dłuższym i zdecydowanie dłuższym ;-)

sobota, 18 lipca 2015

Wielka Pętla Izerska - mój górski debiut (część 1)

Decyzja o starcie w zawodach w górach była u mnie kwestią czasu. Po trzech dotychczasowych obozach górskich w Szklarskiej Porębie (po 2tygodnie w latach 2012-2014), na których solidnie pobiegałem po Karkonoszach i Górach Izerskich, wiem że taki rodzaj wysiłku sprawia mi wielką przyjemność. Fantastycznie jest po kilku kilometrach długiej wspinaczki dobiec na genialny punkt widokowy.  Bałem się jednak wystartować w takich okolicznościach przyrody i ścigać się na poważnie, częściowo z respektu i szacunku dla gór, a częściowo również z obawy że zabujam się w górskim bieganiu na zabój i ciężko mi będzie odnaleźć motywację do startów ulicznych na nizinach. Na nieuchronny jednak debiut chciałem wybrać względnie łatwą trasę i zawody z silną obsadą. Idealnym rozwiązaniem okazał się w tej sytuacji najwyżej położony półmaraton w Polsce - Wielka Pętla Izerska.
Źródło: http://www.rafalmaciak.pl/

W Sudety wybraliśmy się we troje już w czwartek. Zatrzymaliśmy się na sprawdzonej kwaterze w Trzcińsku w Rudawach Janowickich. Pobliskie Góry Sokole są świetnym regionem dla wspinaczy skałkowych, także żeńska część naszej wycieczki mogła się wyszaleć :) Zawody były w sobotę, miałem więc trochę czasu na doładowanie akumulatorów w Dolinie Bobru.


W sobotę rano pojechaliśmy pełnym składem do Szklarskiej Poręby. Dziewczyny z psem wysadziłem przy Krzywych Basztach przy drodze na Hutę. Sam cofnąłem się pod świeżo wyremontowany stadion, sprawnie odebrałem pakiet i oczekiwałem na swoją batalię. Rozgrzewkę zacząłem bardzo niemrawo - 2km leniwego truchtu, trochę wymachów, po czym wolnym krokiem podszedłem w okolice startu przy dworcu kolejowym. Tam dorzuciłem jeszcze dwa spokojne krótkie rytmy i wskoczyłem w bloki startowe. Ruszyliśmy dopiero o godzinie 11:15, temperatura wzrosła już konkretnie i sięgała blisko 30stC. Zdecydowałem się pobiec z butelką 0,3l wody z dzióbkiem w jednej ręce i żelem energetycznym z kofeiną w drugim - strzał w dziesiątkę, ale o tym później. Jeszcze 2 tygodnie temu nieśmiało kalkulowałem, że miło byłoby zakręcić się koło 1.20 i wskoczyć do pierwszej szóstki. Prognozy pogody już kilka dni temu zweryfikowały te plany na czas 1.25 i lokatę w pierwszej dziesiątce. Niby warunki są jednakowe dla wszystkich, ale mimo regularnego saunowania od kilkunastu lat fatalnie znoszę upały. Na domiar złego od samego rana bolała mnie głowa. Zaraz po starcie uformowała się czołowa szóstka w składzie m.in. z Adamem Draczyńskim (PB 2:10:49), Bogdanem Semenowiczem z Ukrainy (regularne dychy po 30minut z groszem) i Rafałem Wójcikiem (olimpijczykiem z Sydney, PB 2:13:02). Biegłem na ósmej pozycji, kilometr otwarcia stuknął w 3:48, a kolejny w 4:00. Koło 3km na pierwszym nieformalnym wodopoju wyprzedziłem 3 osoby, które sięgnęły po wodę - ja nie musiałem. Najbardziej stromy podbieg był na 4km, który udało mi się pokonać w 4:33 i był to najwolniejszy odcinek całej trasy. Dwukrotnie przecinaliśmy tory kolejowe, na 6,8km i na 9km. Ze względu na możliwą kolizję biegaczy z rejsowym pociągiem z czeskiego Harrachova godzina startu została opóźniona o kwadrans. Między innymi o tym, jak to się sprawdziło w dniu startu opiszę w kolejnej części relacji :)

środa, 15 lipca 2015

Recenzja produktów ze SportFuel

Pod koniec maja b.r. otrzymałem do testów pokaźną partię żeli energetycznych. Hojnym darczyńcą został sklep www.sportfuel.pl. Ukierunkowanie na sprzedaż wysyłkową pozwoliło osiągnąć ceny mocno konkurencyjne, a asortyment produktów jest bogaty i bardzo różnorodny. Poza kilkoma znanymi mi już wcześniej żelami, dostałem całkowicie nieznane mi próbki. Przez ostatnie tygodnie moim zadaniem było sprawdzenie ich działania w warunkach bojowych, a trening maratoński doskonale spełnia to kryterium.


  1. Vitargo -   zamiennikiem "nieśmiertelnej" maltodekstryny zgodnie z opisem producenta są tu ponoć lepsze węglowodany złożone oraz skrobia jęczmienna Vitargo. Ich wyższość polega na szybszym wchłanianiu energii przez mięśnie. Kilka lat temu podczas szybszych treningów testowałem rozrzedzony napój na bazie Vitargo i nie miałem za miłych wspomnień. Zawartość skrobi jest tu dość problematyczna, bo nie każdy żołądek podczas obciążenia treningowego ją toleruje. Patrząc na skład żelu odnalazłem jeszcze kolejny mogący sprawiać komplikacje składnik - kofeinę. Dlatego dość sceptycznie sięgnąłem po ten żel. Moje obawy z końcem treningu całkowicie się zdewaluowały, nie miałem absolutnie żadnych problemów trawiennych, a zastrzyk energii i pobudzenie mięśni przez kofeinę było faktycznie wyczuwalne. Lekko kwaskowaty smak cytrynowy jest najlepszym z dostępnych (są jeszcze cola i pomarańcz) dla mojego wybrednego podniebienia, które nie wyczuło jednak jeszcze jednego istotnego składnika żelu - sodu. Nie każdemu połączenie cukrów z solą przypadłoby do gustu, a w przypadku Vitargo słonego smaku nie zakosztujemy.
  2. SIS Go - żel ma konsystencję izotoniczną, co oznacza że nie ma potrzeby go popijać wodą. Niestety smak (czarna porzeczka) nie przypadł mi do gustu, jak dla mnie jest strasznie cierpki i mocno "chemiczny" - aż kipi środkami konserwującymi i regulatorami kwasowości. Być może inne smaki będą bardziej zjadliwe i chętnie po nie jeszcze kiedyś sięgnę, bo ten brytyjski produkt ma naprawdę niezłą opinię wśród sportowców.
  3. Agisko - głównymi źródłami energii w sportach wytrzymałościowych są węgle i tłuszcze. Zdecydowana większość producentów skupia się na paliwie pozyskiwanym z cukrów bagatelizując rolę jaką pełnią te drugie związki. Jeśli przegapimy moment dostarczenia kolejnego żelu węglowodanowego, niechybnie wywołamy proces hipoglikemii. Żel Agisko dostarcza energii poprzez dwa szlaki metaboliczne - poza klasycznymi węglami, również przez kwasy tłuszczowe MCT. Ich powolne wchłanianie może być kluczowe, gdy paliwo ze źródła pierwszego już zostało "spalone". Do testu produktu podchodziłem z rezerwą. Jak to musi smakować jak zawiera w sobie tłuszcz? Czy mój żołądek to przyjmie? Smakuje rewelacyjnie, dolegliwości nie doświadczyłem, tylko wody ze sobą nie miałem, a popić to cudo jednak wypada.
  4. Nutrend - produkt doskonale mi znany, swoje pierwsze maratony biegłem uzbrojony w żele Carbo- i Endurosnack. Pierwszy przeznaczony jest do szybkiego uzupełniania energii, przeważają w jego składzie węgle proste nad złożonymi, a dodatkowo znajdziemy w nim osmoregulacyjną i antyoksydacyjną taurynę oraz inny z aminokwasów - glicynę. Endurosnack jest żelem, po spożyciu którego energia uwalniana jest stopniowo. Produkt wzbogacony jest BCAA i L-alaniną - są to aminokwasy chroniące mięśnie przed katabolizmem i obniżające ich zakwaszenie. Dodatkowym atutem jest dla mnie występowanie tych żeli w opakowaniach różnej pojemności, w tym w większych zakręcanych tubkach. Jest to praktyczne rozwiązanie, gdyż sam wydzielam sobie tyle żelu ile aktualnie potrzebuję, bądź ile przyswoi mój żołądek - nic się nie marnuje. Po 2 latach przerwy sięgnąłem przed kilkoma tygodniami po Nutrend i ponownie byłem bardzo zadowolony. Mimo średnio gęstej konsystencji osobiście nie mam potrzeby ich popijać, nawet przy wysokich temperaturach.
  5. Multipower - konsystencja żelu jest gęsta, skład typowy dla podobnych produktów energetycznych - mix maltodekstryny i fruktozy. Dodatkowo znajdziemy w nim skurczozapobiegawcze związki sodu i potasu, jednak w smaku absolutnie nie doszukamy się słonej nuty (jeśli to komuś przeszkadza). Multipower jest produktem bezinwazyjnym dla żołądka, działa jak należy, niczym specjalnym się nie wyróżnia - ale czy to źle?
  6. Isostar - to od niego 5lat temu zaczynałem swoją przygodę z dożywianiem podczas biegania. W smaku są genialne, duża poręczna zakręcana saszetka w zupełności wystarcza nawet na najdłuższe treningi. W skład produktu wchodzą małe kawałki owoców, co dla jednych może być wzbogaceniem smaku, dla mnie natomiast jest źródłem problematycznego błonnika. Niestety nie zostałem wielkim fanem Isostara. Żel świetnie się u mnie sprawdza na długich wycieczkach pieszych lub rowerowych, ale biegać po nim niestety nie mogę.
  7. Maxim - wśród kilku produktów ze stajni Maxim odnajdziemy jedną z większych zakręcanych saszetek na rynku. Wciśnięcie aż 100g żelu w często nieduże kieszonki naszych strojów sportowych może być problematyczne, ale jeśli nam się to uda to możemy być spokojni, że energii nie zabraknie nam na długo (aż 63g węglowodanów w 1 saszetce!). Warto nadmienić, że w Maximie stosunek węgli złożonych do prostych wynosi 2:1, co jest wyraźne zaznaczone na opakowaniu. Takie proporcje zgodnie z badaniami naukowymi Wallisa (2005r.) maksymalizują wykorzystanie energii w jednostce czasu. Wynika to z faktu że maltodekstryna i fruktoza wykorzystując inne drogi transportu w jelitach, mogą być absorbowane niezależnie od siebie, co pozwala na szybsze wchłanianie (aż do 90g/godzinę) i większą szybkość utleniania węglowodanów.
  8. Enervit - marka bardzo popularna i na ogół znana wśród wielu sportowców wytrzymałościowych. Niewielkie poręczne płaskie saszetki możemy upakować w kieszeni spodenek w naprawdę dużej ilości. W składzie zdecydowanie dominują cukry proste, moim zdaniem nieco za mało napakowano tam węglowodanów złożonych (zaledwie 12% maltodekstryny) i poniekąd determinuje to konieczność częstego sięgania po kolejną saszetkę - zabieg marketingowy? :) Dodatkowo w składzie odnajdziemy cenne aminokwasy BCAA, co niewątpliwie jest dużym plusem produktu. Ogólną ocenę obniża jednak wysoka cena jednostkowa. Żel ma konsystencję raczej gęstą, a smaki są wyraziste - wskazane jest popicie wodą po zażyciu.
  9. Inkospor - czarna szata graficzna z pewnością przykuwa uwagę. Niestety podobnie jak charakterystyczny chemiczny posmak. Skład produktu nie budzi żadnych zastrzeżeń, żel spełnił swą funkcję na jednym z moich długich wybiegań, ale smak w moje gusta nie trafił. Oczywiście nie jest to jego wadą, po prostu - nie ma chemii między nami.
  10. PowerBar - pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę otwierając przesyłkę od SportFuel była torebka żelków energetycznych PowerBar. Nawet nie wiedziałem, że istnieją na rynku produkty tego typu. Ciężko było mi się powstrzymać przed otworzeniem tego opakowania, ale sam nie wiem czego oczekiwałem. W smaku, cóż - jak zwykłe żelki ze spożywczaka. Patrząc na skład są jednak zdecydowanie bardziej kaloryczne i dostarczają więcej węglowodanów. Producent nadmienił, że opakowanie jest na tyle praktyczne, że pozwala na ponowne zamknięcie. Naprawdę nie rozumiem po co zamykać pustą torebkę :) W ofercie są również oczywiście żele tradycyjne, zarówno w formie izotonicznej, jak i bardziej gęste wymagające popicia. W składzie odnajdziemy zwiększoną zawartość sodu, jednak w smaku jej nie wyczujemy.
  11. Xenofit - piliście kiedyś rozgazowaną ciepłą Fantę? Smak jest na tyle charakterystyczny że na długo zapada w pamięć. Właśnie ten smak poczułem gdy wlałem do ust saszetkę z izotonicznym Xenofit Gel Drinkiem. Poza klasycznymi węglami do żelu dodano ekstrakt z pobudzających i odżywiających mięśnie kofeiny i yerba-mate. W ofercie są również płaskie niewielkie mocno gęste żele (niemal o konsystencji pasty), które koniecznie należy popić wodą.
  12. MuleBar - bardzo ciekawy w pełni naturalny produkt, smaczny, dobrze przyswajalny i super działający. Właściwie jednym mankamentem jest wysoka cena. Obszerną recenzję wykonałem już jakiś czas temu i pozwolę sobie ją podlinkować - MuleBar
  13. Squeezy - na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza żel o smaku pomidorowym. Stanowi on bardzo ciekawą alternatywę dla wielu przesłodzonych żeli. Zawartość potasu i sodu poprawia gospodarkę elektrolitową i minimalizuje ryzyko powstawania skurczów podczas wysiłku. Smak ten bardzo mi podpasował, ale z wielką ochotą sięgnę po bogatszy asortyment od Squeezy. Uchylając rąbka tajemnicy zdradzę że w sierpniu możecie spodziewać się obszernej recenzji produktu.
  14. Sponser - niewielka zakręcana tubka, w którą producent starał się upchać jak najwięcej. Znajdziemy tam, oczywiście poza cukrami, taurynę, potas, sód i BCAA. Smak na kolana nie rzuca, ale funkcję swoją spełnił genialnie. Udanie zastąpił mi przekąskę przedtreningową i na dłuższym szybszym treningu nie doświadczyłem żadnych kryzysów energetycznych.
Za możliwość sprawdzenia opisanych produktów energetycznych dziękuję Sklepowi Sport Fuel.

niedziela, 12 lipca 2015

Inwazja na Berlin - tydzień 6/17

Tym razem planowany dzień wolny wypadł już na początku. Na dobrą sprawę nie potrzebowałem za specjalnie wypoczywać, bo weekendowe treningi tym razem nie wymęczyły mnie za bardzo. Z wtorkowym zakresem odczekałem do g.19 - wciąż było bardzo gorąco, bo zaczynałem przy +30stC, ale z prozaicznego powodu nie lubię biegać później. Zalegająca w żołądku kolacja utrudnia mi zasypianie. Doskonale wiedziałem, że puls w takiej sytuacji nie będzie miarodajny. Biegnąc na samopoczucie w mięśniowej i oddechowej strefie komfortu średnie tętno wyniosło aż 168bpm, mimo że odczuwałem to jak ~155 przy normalnej temperaturze. Na środę miałem zaplanowaną najtrudniejszą jednostkę w tygodniu. Szczęśliwie znacznie się ochłodziło, a zaczynałem nawet w lekkim deszczu. Odcinki 400m ciężko zaklasyfikować do klasycznych interwałów, jednak krótka przerwa przy kilkunastu powtórzeniach skutecznie potrafi sponiewierać. Nazajutrz na zaciągniętym hamulcu pokrążyłem po deszczowym parku na Zdrowiu - bardzo przyjemne regeneracyjne truchtanie. W piątek po szybszym rozbieganiu dorzuciłem 8 szybszych rytmów, a całość wykonałem na stadionie. Rzadko kiedy takie treningi wykonuję na tartanie, ale teraz zaraz po moim bieganiu odbywały się warsztaty o tematyce rozciągania, na których chętnie zostałem. Pierwszy dzień weekendu ze znajomymi z klubu Szakale Bałut podjechaliśmy do Przedborza k/Radomska.
Rozdzieliśmy się na grupy, ze mną nikt jednak nie chciał pobiegać :) Moje wybieganie do połowy było swobodnym biegiem w I zakresie, a dalej miałem za zadanie zdecydowanie szarpnąć tempo. Biegnąc z plecakiem i na znacznej części zmagając się z wiatrem raczej wskoczyłem w II zakres - tak to odczuwałem po intensywności, bo paska do pomiaru pulsu pechowo zapomniałem zabrać z samochodu. Po części lądowej wsiedliśmy w czekające na nas kajaki i Pilicą spłynęliśmy z Krzętowa do aut zostawionych 18km w dół rzeki. Niektórzy przepłynęli 3km mniej, bo nie trafili na umówione miejsce i musieli czekać na transport na piaszczystej łasze piachu :) No dobra, to byłem ja :) Fakt faktem nawet z mapą ciężko się odnaleźć w kiepsko oznaczonym terenie.
Pilica (Krzętów-Przedbórz); foto: K. Płuciennik
Na deser chcieliśmy zahaczyć jeszcze o nieopodal leżącą najwyższą naturalną górę województwa łódzkiego, Fajną Rybę (347m npm), ale po obiedzie w Przedborzu zrobiło się późno, a chęci dalszej eksploracji wymęczonym słońcem szakalom gdzieś się ulotniły. W niedzielę rano odfajkowałem rozbieganie po lesie i tyle było tego dobrego w tym tygodniu. Stabilizacji nie udało mi się tym razem zrobić. Tak ją odkładałem do niedzieli właśnie, ale na kajakach spiekłem się jak rak i nawet zakładanie koszulki sprawia mi straszny ból, także dodatkowe katusze sobie w takiej sytuacji odpuściłem.

pn 6.07 - 15` ćw. siłowych (brzuch, drążek)
wt 7.07 - 10km BC2 [3:51] śr 168bpm, przy 30stC
śr 8.07 - 14x400/200 interwał (śr 1:12,6), max 185bpm
czw 9.07 - 15km rozbiegania regen. [4:56]
pt 10.07 - 10km BC1 [4:20] + 8x100R (18-15s) p1`
sb 11.07 - 25km wybiegania (12km @4.30 + 11km @3.58 + 2km)
ndz 12.07 - 15km BC1 las [4:27]

Razem: 99km

poniedziałek, 6 lipca 2015

Inwazja na Berlin - tydzień 5/17

Sztafetowy Maraton Szakala - foto: B.Oleksiewicz
Intensywna końcówka poprzedniego tygodnia, a zwłaszcza niedzielne mocniejsze wybieganie po kiepsko przespanej nocy i raptem kilku godzinach przerwy między startem a treningiem, wyssała ze mnie niemal całą energię. W poniedziałek byłem bez życia. W takie dni dobrze jest się umówić z kimś na trening i w ten sposób znaleźć w ogóle motywację do ruszenia się z domu. Wieczorem pobiegaliśmy z Maćkiem po Parku 3 Maja. Niewielu jest w Łodzi amatorów, którzy w tak profesjonalny sposób podchodzili by do swojego treningu. Kolega realizuje obecnie nieco zmodyfikowany plan Hansonów pod start w maratonie, który zaplanował sobie w Warszawie (w ten sam weekend co ja w Berlinie). Podczas przeszło godziny udeptywania parkowych alejek wymieniliśmy sporo ciekawych spostrzeżeń metodycznych, tym samym czas w miłym towarzystwie zleciał bardzo szybko. Grafik na dzień kolejny miałem nieco napięty i II zakres zmuszony byłem wykonać zaraz po pracy w parku pod swoim blokiem. Nie jest to dobra miejscówka do takich treningów, alejki ziemne, asfaltowe i betonowe, sporo nierówności, dziur i zakrętów i mnóstwo ludzi dookoła. W środę podjechałem z żoną do Arturówka, Beata miała zadanie rozbiegać weekendowe "zakwasy", a ja ruszyłem na leśne ścieżki na krótkie ale szybsze rozbieganie. Wolny biegowo czwartek nie próżnowałem wcale sportowo. Po 20minutowym wycisku podczas stabilizacji, podjechałem rowerem na basen i do sauny - za chiny ludowe nie potrafię siedzieć grzecznie na tyłku i nic nie robić. W piątek małe deja vu ze środy - odrobinę dłużej. Las okazał się idealnym rozwiązaniem na 1.dzień fali upałów. Z dnia na dzień było coraz goręcej, a mając w planach mocniejszą zabawę biegową (fartlek) trening sobotni rozpocząłem jeszcze przed 6 rano. Przyjemnie jest wrócić do domu przed 7.30 i mieć już odfajkowane bieganie :) Po obiedzie u rodziców wpadłem jeszcze na basen i na 2 krótkie serie do sauny. Na niedzielne wybieganie wstałem znowu wcześniej niż w tygodniu przed pracą, ale później nie miałbym ochoty na trening w takim żarze. I naprawdę bardzo współczułem (:P) startującym w Sztafetowym Maratonie Szakala, którzy od g10.30 krążyli wokół  jednego ze stawów. Przeszło 2godziny na nogach przy zabezpieczaniu trasy biegu mocno mnie wymęczyły, ale ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie dziesiątek różnych stylów biegu, min i walki uczestników. Rzadko kiedy mam okazję przyjrzeć się otoczce zawodów z zewnątrz.

pn 29.06 - 14,5km [4:55]
wt 30.06 - 11km BC2 [3:52]
śr 1.07 - 10km las [4:19]
czw 2.07 - stabilizacja, rower 15km, basen 750m, sauna fińska 20`
pt 3.07 - 12km las [4:16]
sb 4.07 - ZB 3x(3-2-1`) p90s, ps4`, basen 250m, sauna czerwona 20`
ndz 5.07 - 23km wybiegania [4:20]

Razem: 91km