środa, 14 września 2016

Szakal po krynicku, Festiwal Biegowy w Beskidzie Sądeckim

Już po raz siódmy Krynica-Zdrój stała się biegową stolicą Polski, a wszystko za sprawą Festiwalu Biegowego pod patronatem PKO. Trójką Szakali, wraz ze świeżo upieczoną małżonką naszego Ambasadora Szymona, nie biegającą (jeszcze) Martą, wybraliśmy się na podbój beskidzkich szlaków. Tak właściwie to górskie drogi i bezdroża przemierzać mieli Tomek z Szymonem, którzy mimo małych zaległości treningowych zdecydowali się na start w słynnym Biegu 7 Dolin na 2/3 długości trasy, tj 64km z Rytra do Krynicy, z przewyższeniami bagatela ponad 3000 metrów. Ja po długich wahaniach, uznałem że starczy mi gór w tym roku i, nie chcąc "łapać muła" przed krótkimi docelowymi startami na jesień, poudeptuję co nieco asfaltu podczas Życiowej Dziesiątki i Półmaratonu. 

O tym jak poszło chłopakom napisali już sami. Zainteresowanych odsyłam pod ich relacje na Facebooku: Tomek

Rekordowe 10km
Start przewidziany dopiero na godzinę 11:10 w upalną sobotę po mocnym tygodniu treningowym, dzień po 6godzinnej jeździe z przykurczonymi nogami na tylnej ciasnej kanapie (3os z tyłu) - nie, to nie mogło się udać. Ale zaraz, przecież tam jest 128m utraty wysokości między startem, a metą. Zastanawiałem się gdzie oczekiwać początku biegu: na linii startu honorowego na Bulwarach Dietla, czy ostrego 800m dalej... Podczas rozgrzewki elita z Arturem Kozłowskim na czele niemrawo kręciła się przy deptaku, ale jakoś głupio mi było wypytywać naszego Olimpijczyka z Rio skąd będzie startował. Na szczęście wypatrzyłem Kamila Nartowskiego z Torunia - mocnego zawodnika, ale jednak amatora, pod którego adresem mogłem już skierować swoje wątpliwości :) On też do końca nie był pewny, ale już zaraz sytuacja wyjaśniła się sama bo cała elita łącznie z czarnoskórymi, Kozłowskim i Szymonem Kulką dogrzewała się tuż przed linią startu honorowego. Punkt jedenasta wraz z 1,5 tysiącem biegaczy ruszyłem żwawym tempem ok 4:30/km w dół Krynicy. Zegar jadący przed nami cały czas rejestrował 0:00 także nie było już żadnych niejasności czy aby na pewno był to start honorowy :) Po 3minutach zatrzymano nas we właściwym już miejscu (ja szczęśliwie znalazłem się w cieniu) i kazano czekać całe 7minut na start ostry... Ostatnie odliczanie i poszły konie po betonie! Zaraz na początku pierwsza wywrotka, podobno Kenijka (mam nadzieję że się w porę pozbierała). Znając profil trasy i słuchając wrażeń znajomych ze swoich zmagań z tym biegiem z zeszłych lat, wiedziałem że z jednej strony warto ruszyć szybko, bo ten spadek profilu jest głównie do połowy, ale z drugiej trzeba uważać na wypłaszczenie w połowie, gdzie mięśnie kolokwialnie pisząc "głupieją". Nie mam pewności czy kilometrowe oznakowania były dokładnie rozmieszczone, bo wychodziły mi rozbieżności nawet do 40m (z moim GPS). Według znaków kilometr otwarcia stuknął już po 3:04, ale średnie tempo wg mojego Garmina wyszło na tym odcinku 3:13 i bardziej skłaniam się ku tej drugiej wartości i uznaję ją za bardziej prawdopodobną. Kolejne kilometry były tylko minimalnie wolniejsze. Ze względu na te rozbieżności nie jestem w stanie podać jaki dokładnie rekord ustanowiłem na półmetku (5km), ale podejrzewam że prawdopodobnie jednak padł ;-) Szkoda że w tak prestiżowym biegu zabrakło maty kontrolnej w połowie trasy... Pierwsze kilometry przefrunąłem nawet nie wiem kiedy, było fantastycznie, lekko i przyjemnie :) Schody zgodnie z oczekiwaniami zaczęły się za wodopojem na wypłaszczeniu i tempo momentalnie spadło powyżej 3.30. Mimo znacznie wolniejszego biegu po kilku minutach doszedłem grupkę z Matyldą Kowal (Olimpijką z Rio - 3000 m przeszkody). Uciekały cenne sekundy, ale ja nie miałem siły przeskoczyć do kolejnej grupy - zrobiła się za duża przepaść między nami. Zacząłem planować że polecę trochę z nimi i spróbuję sam szarpnąć, jednak przyszło mi zapłacić cenę za wysokie tempo pierwszej piątki. Absolutnie nie miałem z czego "depnąć". Oddech stawał się coraz płytszy, sapałem jak parowóz, a zamiast odbijać się ze sprężystych kończyn, taszczyłem ze sobą dwa ołowiane klocki. I tak mijały kolejne minuty, minął 9.km, przede mną Matylda, za mną jeszcze jeden biegacz. Na 500-600m przed metą udało mi się przekalkulować że jednak jak zmuszę się do mocniejszego szarpnięcia to "uratuję" ten bieg i wykonam swój plan minimum - nowy rekord życiowy. Ruszyłem, zostałem zrugany przez zawodnika za sobą, że to delikatnie mówiąc nieładnie dawać dopiero teraz zmianę naszej Olimpijce (sam też nie dał ani razu)... Zapewne miał rację, jednak ja nie rywalizowałem w tym biegu z Matyldą, a jedynie walczyłem o jak najlepszy swój wynik - o rekord życiowy. Na metę wpadłem z czasem 34:18, a więc urwałem 8 sekund :) Aspiracje miałem znacznie wyższe, po cichu liczyłem na wynik w okolicy 33:30, ale przy tej temperaturze okazało się to tym razem niemożliwe. Dopiero po kilku godzinach na liście wyników (brak sms z rezultatem, co jest już raczej normą na innych biegach - szkoda...) wyczytałem że zająłem dziś mega wysokie 16.miejsce, a w kategorii wiekowej SZÓSTE! - ostatnie punktowane. Jak widać dla innych biegaczy warunki również były ciężkie, bo takiego rezultatu absolutnie się nie spodziewałem.

Połówka z niedosytem 
Od trenera dostałem swoiste ultimatum: przy 33 z przodu na dychę mam robić rozbieganie, a jak nie wyjdzie to "karnie" bieg ciągły na średnim tempie 4.15/km ... Z dychą nie wyszło do końca tak jak chciałem, ale jednocześnie dostałem zielone światło i zgodę na znacznie szybszy start w półmaratonie :) Trasa wiodła z Krynicy do Muszyny, gdzie po 8km zbiegu (wczorajszą drogą) następowała nawrotka i na wysokości Powroźnika odbijało się na Tylicz - kolejne 13km było pod górę, raz łagodnie, raz ostrzej. Zaplanowałem sobie że pierwsze 5km pobiegnę odważnie po 3.30, a dalej się zobaczy. Mimo zmęczenia wczorajszą dychą bardzo chciałem dziś zejść poniżej 1h20m, ale nie miałem bladego pojęcia na które miejsce to wystarczy... Zaraz po starcie z przodu uformowała się grupka 3 Kenijczyków i 1 Kenijki, a ja złapałem się Mołdawianki Lilii Fiskovicz (Olimpijka z RIO) i drugiej z Kenijek. Otwarcie wyszło nam w 3:34, dołączył do nas jeden polski zawodnik i wyszedł na prowadzenie naszej grupki. Gdy tempo zaczęło byś szybsze od 3.25 puściłem ich i biegłem już swoje. Po kilku minutach doszedł mnie kolejny polski biegacz i tak we dwóch ramię w ramię sunęliśmy w stronę Muszyny. Piątka stuknęła idealnie po 17.30 (śr 3.30/km), a od wodopoju przed 6.km zgubiłem kolegę i zacząłem zbliżać się do opuszczonej przeze mnie 3osobowej grupki. Takie doklejenie się do szybszej grupy potrafi uskrzydlić. Jeszcze przed 7.km wyprzedziłem biegnącego wciąż na prowadzeniu chłopaka i delikatnie przyspieszyłem. Z naprzeciwka nadbiegało 3 Kenijczyków (oni już po nawrotce) i niedługo później prowadząca filigranowa Kenijka. Za nawrotką rozpocząłem nieplanowaną wcześniej ucieczkę. Samopoczucie dopisywało, do walki zagrzewały dziesiątki zbiegających jeszcze w dół zawodników. Ich słowa: "pierwszy Polak, brawo, goń Kenijkę" wprawiały mnie w fantastyczny nastrój i pozwalały na podbiegu cały czas trzymać tempo poniżej 3.40/km. Wtedy uwierzyłem że mam szansę na całkiem niezłą pozycję i mimo lejącego się z nieba żaru dziarsko mknąłem przed siebie w stronę Tylicza. Dystans do prowadzącej Kenijki pomału ale systematycznie jednak się zmniejszał z początkowych 300m na nawrotce do niespełna 20m w okolicy 18.km. Widziałem, że czarnoskóra zawodniczka słabnie i nerwowo się ogląda do tyłu. Oczywiście nie wypatrywała mnie, tylko swoich rywalek. Już po chwili usłyszałem za swoimi plecami ostre sapanie. Nie wiedziałem tylko ile osób nadciąga. Nie chciałem się odwracać, bo to oznaka słabości ;-) Okazało się, że z grupki którą zostawiłem odłączyła się jedynie Mołdawianka. Na chwilę wskoczyła mi "na koło", ale moje ówczesne 3.40-3.45 nie dawało jej gwarancji wyprzedzenia liderki, zatem już zaraz była przede mną i pędziła po swoje kolejne zwycięstwo na Festiwalu (wygrała również Życiową Dychę). Na 1km przed metą nie wytrzymałem i jednak obejrzałem się kontrolnie jaka jest sytuacja. Nikogo nie było widać na horyzoncie. Już zaraz wyrósł przede mną stromy podbieg kostką na rynek w Tyliczu. To tak na dobicie chyba było zaplanowane. Usłyszałem spikera wykrzykującego nazwisko zwyciężczyni i jej czas 1:16:16. Wtedy do mnie dotarło, że mój cel 1:20 był dość zaniżony i nabiegam dziś naprawdę konkretny wynik. Ostatni zakręt już na rynku, na metę wbiega Kenijka, odprężam się, uśmiecham i z uniesionymi rękoma kończę swój dzisiejszy występ.
 

Od razu z mety wyłapuje mnie człowiek do wywiadu. Przedstawiam się jako Szakal, od razu skojarzył nasze łagiewnickie biegi - to miłe :) Informuje mnie, że jestem ... trzecim zawodnikiem dzisiejszego półmaratonu. Nie dowierzam - przecież biegło 3 Kenijczyków. Słyszę, że dobiegło dwóch! Banan na twarzy, kontynuujemy wywiad, opowiadam że po wczorajszej dyszce dobrze pojadłem, pospałem, a trasa nie była dla mnie nazbyt uciążliwa bo mam za sobą dwa górskie biegi w w tym roku. Wciąż nie wierzę w swoją lokatę, dopytuję jedną z wolontariuszek ze strefy mety ilu Kenijczyków dobiegło. Ona potwierdza słowa mojego pierwszego informatora. Szybkie wytruchtanie, nie zdążyłem się nawet przebrać i już zaraz odjeżdżam pierwszym autokarem do Krynicy. Po drodze ucinam sympatyczną pogawędkę z Robertem Świecakiem. Wciąż jednak szukam wyników w internecie. Cisza ... W Krynicy ogarnąłem się nieco, prysznic, w biurze zawodów wyników brak. Zdzwaniam się z Szakalami, którzy oczekują mnie w jednym z ogródków. Dopiero kończąc swoje piwo pojawiają się wyniki - miejsce czwarte ...Na dekorację w kategorii wiekowej nie miałem już ochoty. Wracamy do Łodzi.

czas 1:17:08, miejsce 4 Open (szóste jeśli liczymy 2 kobiety przede mną), 1m M-30



Inne ciekawsze wyniki biegaczy z Regionu Łódzkiego:
  • Bieg 7 Dolin (100km) - 6m. Agata Matejczuk
  • Bieg 7 Dolin (34km) - 11m. Kasia Żbikowska-Jusis, 12m. Ewa Lewandowska (1m K50)
  • Koral Maraton - 4m. Milena Grabska-Grzegorczyk
  • Bieg na 15km - 3m. Agata Walczak
  • Iron Run, kat <40lat - 11m. Damian Lemański, 12m. Michał Stawski, 13m. Robert Sobczak, 16m Michał Janus
  • Iron Run, kat >40lat - 5m. Michał Kowalczykowski

piątek, 26 sierpnia 2016

Inov8 x2 Race, czyli jak przeleciałem rumuńską 18kę

Długo wahałem się między wyborem dystansu: 18 czy 45km ... Patrząc na rezultaty czasowe z zeszłych lat zdecydowałem się jednak na wariant krótszy. Na ten rok nie jestem gotowy na wielogodzinne boje w ekstremalnych warunkach, może kiedyś :)

od lewej: żona Beata, ja, Książę Maciej (on biegł 45!), Sówka i Duża Sowa
 Do Rumunii pojechaliśmy na dwa auta: osiem osób, szóstka Szakali, czworo z planami występu w górskim biegu po Fogaraszach. Trasa biegu w całości powyżej 2tys m npm, profil mocno wymagający (niemal brak płaskich odcinków), po drodze strome urwiska, łańcuchy na Strunga Dracului (Czarcim Żlebie), kumulacja na drugim co do wysokości szczycie kraju – Negoiu (2535m npm). Suma przewyższeń miała sięgnąć 1800m, jednak ze względu na wysokie ryzyko wystąpienia burzy trasę lekko zmodyfikowano i ze względów logistycznych po wbiegu na Negoiu powrót był tą samą drogą, co wg mojego Garmina dało „tylko” 1711m wzniosu.

Ruszyliśmy o 7rano, po kilkuset metrach asfaltu wzdłuż jeziora Balea (2050m npm) rozpoczęło się pierwsze podejście. Niby tylko 240m w górę, ale na odcinku niespełna kilometra :)

podejście na Șaua Capra; foto Andres Nuñez Alpresa
Przed biegiem zakładałem miejsce w czołowej dziesiątce z czasem 3:00-3:15 (rekord trasy 2:37), dlatego już od samego początku śledziłem swoją aktualną pozycję. Jeszcze przed pierwszą przełęczą nie dałem rady utrzymać siódmej lokaty, już wiedziałem że bieg ten jest naprawdę konkretnie obsadzony. Bez kijków trekkingowych łydki paliły żywym ogniem, strasznie żałowałem że nie wziąłem ich ze sobą... Zaraz za pierwszym punktem żywieniowym (3km) dogonił mnie Rumun Catalin. Na zbiegach nieznacznie mi uciekał, ja dochodziłem go na nielicznych "płaskich" odcinkach, a na podbiegach nawet wypracowywałem sobie nieznaczną przewagę. Tak tasowaliśmy się w odstępie 50m, do czasu aż kolejny raz zapędziłem się nad przepaść i wtedy uznałem, że jednak bezpieczniej będzie przemierzać tą trasę wspólnie. Przy jeziorze Caltun (6,5km) dostałem cynk od kolegi, że mamy ostatnią szansę na wodę, bo przez 6 kolejnych ciężkich kilometrów nie będzie nawet strumyczka. Podziękowałem, ale nie skorzystałem bo w plecaku miałem jeszcze swój zapas. Na Negoiu (półmetek) zameldowałem się na 9.miejscu w czasie 1:39 (planowo!)

Waleczna Szakalica Beti do biegu się nie zgłosiła, ale całą trasę przeszła i zmieściła się w limicie :)

Na zbiegu/zejściu ze szczytu wystarczył moment dekoncentracji, wybór złej "ścieżki" i Catalin uciekł mi 100m do przodu. Za nami zrobiła się już znaczna przerwa i chcąc jednak uzyskać zakładany czas przesunąłem lekko do przodu swoją niewidoczną granicę bezpiecznego zbiegania i po kwadransie dogoniłem kolegę.

pogoń za Catalinem Fratila; foto Adrian Crapciu

foto Adrian Crapciu

foto http://www.2x2race.com/


foto Beata Oleksiewicz
Na drugim bufecie (15km) duszkiem wypiłem 2 kubki izotoniku, zagryzłem bananem i powędrowaliśmy razem dalej. Przy podejściach łydek już właściwie nie czułem, jednak boki mięśni czworogłowych ud przeszywał mi tak tępy ból, że z trudem dotrzymywałem kroku Catalinowi. Nie było już szans dogonić nikogo z przodu, nasze miejsca też były niezagrożone, jednak obydwaj mocno napieraliśmy do przodu. Przed nami był ostatni zbieg z Șaua Capra i tym samym ostatnia szansa dla kolegi na zgubienie niedoświadczonego ulicznika z Łodzi. Mimo braku kijków i konkretnego wyczerpania poczułem jednak "syndrom stajni" i niczym cień uczepiłem się rywala aż do asfaltu przy Balea... Cały ten zbieg zastanawiałem się czy wypadać mi będzie po tych kilkunastu kilometrach wspólnego biegu wykorzystać swoje walory i uciec koledze na płaskim, czy może jednak powinniśmy wbiec na metę razem. Catalin odwalił kawał dobrej czarnej roboty, jednak jako Organizator Biegu zna tą trasę doskonale więc nie czułem oporów przed awansem o jedno oczko w klasyfikacji końcowej :)

meta; foto Catalin Grigoriu

lekko przetyrani; foto Catalin Grigoriu

... ale bardzo szczęśliwi; foto Catalin Grigoriu

Inov8 x2 Race (ukończyło 189 osób):
1. Mosoiu Cristian 2h44m
9. Oleksiewicz Maurycy 3h17m
75. Sowa Maciej 5h17m
123. (34K/60) Mikołajczyk-Sowa Monika 6h20m

Inov8 2x2 Race (ukończyło 113 osób):
1. Palici Viorel 6h47m
95. Rakowski Maciej 13h12m



piątek, 3 czerwca 2016

Operacja GUAM

Enigmatyczne GUAM - niewielu z Was skojarzy je z niewielką pacyficzną wyspą w Mikronezji (między Hawajami, a Filipinami). Odkryta została przez F. Magellana w XVI wieku, a od schyłku XIX wieku trafiła w ręce amerykańskie. Dziś jest terytorium zależnym USA, z własnym parlamentem i konstytucją. Nie, nie wyjechałem na obczyznę :D Choć ta wulkaniczna wyspa otoczona rafami koralowymi mocno kusi każdego geografa.

Źródło: http://store.ultimatevfr.com

Moje GUAM to realizacja marzenia od lat, czyli Górskie Ultra Amatora Mauro :) Po trzech karkonoskich 2tygodniowych obozach biegowych w latach 2012-2014 uznałem, że to już pora na rywalizację sportową na górskich szlakach. W zeszłym roku zadebiutowałem na Wielkiej Pętli Izerskiej (najwyżej położony półmaraton w Polsce) zajmując wysokie 5.miejsce i stając przy okazji na podium w kategorii wiekowej. Czego chcieć więcej w debiucie :) ? O biegu możecie przeczytaj tutaj (cz.1) i tutaj (cz.2).

Pół roku temu zapragnąłem czegoś więcej. Popatrzyłem w kalendarz startów, poczytałem relacje, obejrzałem mnóstwo zdjęć i filmów i zdecydowałem się wystartować w Ultramaratonie Karkonoskim, który czeka mnie już 2.lipca.

Źródło: http://www.pokonajastme.pl

Źródło: http://www.polskieradio.pl
Źródło: http://www.magazynbieganie.pl

Ślad trasy można prześledzić tutaj.

O moim 5 tygodniowym BPS (bezpośrednim przygotowaniu startowym) będziecie mogli poczytać w kilku raportach treningowych. Po przeciętnym maju, czas zakasać rękawy i solidnie popracować!

wtorek, 17 maja 2016

Półmaraton w Rydze

Do Rygi pojechaliśmy składem szakalowym z osobami towarzyszącymi. Dojazd rozbiliśmy na 2 dni, dzięki czemu zanurzyliśmy się na kilka godzin w urokliwym leżącym na trasie przejazdu litewskim Kownie. Wycieczka miała charakter turystyczno-sportowy, z naciskiem na szwendanie się po leżącej nad Dźwiną stolicy Łotwy  i penetrację pobliskiego Parku Narodowego Jurmała.


Czas urzędowy na Łotwie jest przesunięty względem czasu polskiego o godzinę do przodu, zatem pobudka o 6rano w niedzielę była dość brutalna. W okolice Starego Miasta ze względów logistycznych podjechaliśmy taksówkami. Start maratonu i towarzyszącego mu mojego półmaratonu zaplanowany był na godzinę 8.30. Nie było żadnych problemów aby wejść w czołowy sektor i ustawić się zaraz za elitą i o dziwo nikt z wolniejszych biegaczy nie wpadł na znany nam z polskiego podwórka pomysł okupowania pierwszej linii i utrudniania startu tym szybszym. W kilka chwil po ruszeniu po swoje zaplanowane 1:15:xx znalazłem się ku swojej uciesze w około 5-osobowej grupie, która biegła bardzo równo. Mały niepokój wywarł na mnie lejący się strużkami pot już od pierwszych kilometrów, a nie było specjalnie za ciepło. Już po zawodach wszyscy zgodnie jednak przyznaliśmy że ruszaliśmy w sporej duchocie, było dość wilgotno. Do 13ego kilometra biegło mi się pod kontrolą, na lekkiej rezerwie. Grupa ładnie współpracowała, było naprawdę nieźle. Nic nie zapowiadało, żeby cel czasowy jaki sobie wyznaczyłem na ten start miał być ciężki do zrealizowania. Właśnie wtedy z grupy odkleił się jeden z biegaczy (później się okazało, że biegł pełny maraton), a ja zostałem z kolegą z Łotwy już tylko we dwóch. Kilometr później sięgnąłem po żel energetyczny, jeśli miał cokolwiek dać, to był to ostatni możliwy moment. Chwilę za 15km wbiegliśmy na całkowicie odsłoniętą szeroką arterię wzdłuż Dźwiny i zderzyliśmy się z nieprzyjemnym czołowym wiatrem. Kolega zachęcał mnie do zmiany, ale wytłumaczyłem mu że biegnę już prawie na oparach i powiozę się jeszcze za nim do punktu z wodą kawałek dalej – musiałem popić żel, który nieco mnie zamulił. Za bufetem wyszedłem na 600m na zmianę, ale tempo już spadło do 3.40-3.45/km. Nie umiałem przyspieszyć pod ten wiatr. Towarzysz był silniejszy ode mnie i zaczął mi się oddalać, a ja wyczekiwałem nawrotki na 17,8km. Po szybkiej kalkulacji czasu wyszło mi że jak wrócę do początkowego tempa to wyjdzie ~1:16:30. Aby „zejść” poniżej 1:16 musiałbym sporo mocniej szarpnąć, a po tej kopaninie z wiatrem nie byłem już w stanie temu sprostać. Chwilę za nawrotką dogoniły mnie kobiety z czołówki maratonu (tam nawrotka była kilometr dalej) i od razu „wskoczyłem im na koło”. Biegły niestety minimalnie za szybko i po 2minutach zrezygnowany puściłem. Na metę dotarłem z czasem 1:17:08, a więc ponad minutę gorszym od planowanego. Na pewno nie jestem w życiowej dyspozycji, właśnie dlatego nie traktowałem tego startu jako walkę o rekordy. Chciałem uzyskać wartościowy rezultat, trochę zabrakło. Wiem, że jak forma jest to żadne czynniki zewnętrzne nie przeszkadzają. Obecnie każda drobna niedogodność okazuje się w ogólnym rozliczeniu kluczowa dla końcowego wyniku.



 

    Dla formalności dopiszę, że ukończyłem bieg na 23.miejscu na ponad 3500 uczestników oraz 8 w kategorii wiekowej

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Tydzień 22/24: 28.03-03.04

pn 28.03 - I: 16km [5:09]
Rozbieganie regeneracyjne z Szakalem Tomkiem po Łagiewnikach.

II: 8km [4:36]
Obżarty świątecznym obiadem i dobity dwoma ciastami stanąłem przed nie lada wyzwaniem jak tu ogarnąć choć krótkie żwawsze brykanie. Podjechałem na Teofilów, gdzie planowałem po treningu wskoczyć do sauny na Wodnym Raju. Zapomniałem zegarka biegowego, także odpaliłem Endomondo w telefonie, ale nie ufając mu do końca biegałem po pobliskim stadionie.
* sauna na podczerwień 2x15`

wt 29.03 - I: 17km [4:43]
Po zmianie czasu i rozleniwiających świętach budzik o 5:45 był sporym szokiem dla organizmu. Wypiłem rytualną już dla mnie szklankę wody z miodem i ruszyłem w stronę Arturówka. Zapach wiosennego leśnego deszczu przy akompaniamencie świergotu ptaków wyzwolił we mnie niesamowite pokłady endorfin. Warto było dla nich zerwać się z łóżka o tak zbójeckiej porze.

II: SB 10x210pg; razem 10km
W porywistym wietrze powalczyłem po południu z podbiegami wzdłuż ulicy Tamka przy AZS. W zależności od podmuchów odcinki wychodziły od 47 do 43s, mimo że starałem się utrzymywać zbliżoną intensywność.
* brzuchy 2x50, drążek 2x7

śr 30.03 - I: 8km + 6x100R; razem 10km
Podobnie jak przed tygodniem, mając w planach drugi dłuższy trening, rano pokręciłem się tylko przez 40minut w parku pod blokiem i po kilku wymachach i skłonach dorzuciłem 6 żwawszych rytmów.

II: 2x8km WB2 + 4km WB3 p2` kros; razem 24km
Z planowanego dłuższego ciągłego po krosie, jeszcze w aucie dojeżdżając do lasu postanowiłem że bezpieczniej będzie zrobić zakres w kawałkach (nauczka sprzed 2tygodni, gdzie trzy dni po Pucharze Maratonu nie biegało mi się podczas BC2 na Popiołach za przyjemnie). Wróciłem na starą pętlę (3,95km) przecinającą rezerwat w Arturówku, z sumą przewyższeń blisko 40metrów. Nie spojrzałem w domu na termometr, ubrałem się jak na lekki przymrozek, a było +13stC. Wiedziałem, że solidnie się odwodnię tak więc biegałem z wodą w saszetce. Po dwóch podwójnych pętlach pokonanych średnim tempem 4/km na pulsach 148 i 158bpm, dorzuciłem mocniejszą czwórkę. Wyszła mi ona po 3:47/km na pulsie 164, przy czym przy końcu podbiegów tętno przekraczało 170oczek. Ciekawym doświadczeniem był mocny długi kros biegany dzień po podbiegach :) Może powinienem to śmignąć na płaskim? Nie mogłem odmówić sobie jednak przyjemności zaliczenia mojej ulubionej jednostki treningowej w uwielbianym miejscu. Poza tym przy dużej objętości staram się ograniczać twardą nawierzchnię. Dmucham na zimne :)

czw 31.03 - I: 10km [4:48]
Nogi początkowo strasznie ciążyły, pierwszy kilometr wyszedł w okolicach tempa 5:30. Dobiegłem do Parku Ocalałych, gdzie z każdą kolejną pętlą delikatnie przyspieszałem - nawet do 4:30/km. Przyjemne to uczucie gdy udaje się rozbiegać skamieniałe mięśnie i trening staje się komfortowy.

II: 11km [4:48] las
Za namową małżonki podjechaliśmy do Łagiewnik. Z "kaloryfera" trasą Szakala pod prąd dobiegłem do Okólnej i zawróciłem do auta. Nie dane mi było pohasać po płaskim - chcąc nie chcąc wyszło blisko 100m przewyższeń, nogi dalekie od komfortu :)
* brzuchy 2x75, drążek 2x8, stabilizacja 5`
* sauna na podczerwień 2x15`

pt 1.04 - 12km, w tym 4x30/60
Patrząc wczoraj na prognozę pogody i mając w planach sobotnie mocne tempo, dziś chciałem pobiegać tylko po południu. Jednak skoro już obudziłem się po 5 rano (w nocy?) i akurat przestało padać, długo się nie zastanawiałem i obrałem kierunek Zdrowie. Po dwóch pętlach (pisałem, że zaraz po moim wyjściu zaczęło padać?) w dawno nie odwiedzanym parku zawróciłem do domu i po drodze wplotłem 4 odmulające rytmy 30s na minutowych przerwach.

sb 2.04 - 3x6km TM p4`
Piękne słońce, niemal bezwietrznie - wiedziałem, że bez picia w trakcie będzie ciężko. Nie mając nikogo do pomocy z bidonem najlepiej wówczas podjechać na stadion. I wybrałem łódzki AZS z twardym dynamicznym tartanem. Po bardzo spokojnej truchtanej rozgrzewce, odfajkowałem co nieco dynamicznych ćwiczeń rozciągających, jeszcze 2 rytmy i byłem gotowy do szatańskiego 6-6-6 km. Zdecydowałem się na lekko progresywny gradient prędkości i wyszło idealnie jak sobie zaplanowałem.
1) 6km - 3:45/km, śr 161bpm
2) 6km - 3:42/km, śr 165bpm ... w truchcie zjadłem mały żel energetyczny
3) 6km - 3:40/km, śr 166bpm
Pierwsze dwie szóstki weszły bardzo lekko, niemal nieodczuwalnie. Na ostatniej od połowy czułem już mięśniowo trudy treningu, jak i całego mocnego 2tygodniowego cyklu. Końcowy puls zarejestrował się na poziomie 171bpm, a minutowa restytucja wyniosła 125bpm.
* wanna z lodowatą wodą - nogi, 10` (zaraz po treningu)
* solanka 20` (wieczorem)

ndz 3.04 - I: Półmaraton Pabianice (pace 1h30m - 4:15/km)
Debiutując w roli zająca, nie sądziłem że można mieć taką satysfakcję z pomocy biegaczom pragnącym rozprawić się z barierą 90minut.

II: 5km recovery [4:50]

***
Razem: 171km (347km w 2tygodnie)

wtorek, 29 marca 2016

Tydzień 21/24: 21-27.03

Za mną pierwszy z dwóch tygodni "obozowych", z dużą objętością i dwoma treningami dziennie. Godziny pracy udało mi się przestawić na 8-16, dzięki czemu jeszcze rano mogłem sobie fundować dodatkowe kilometry nie zrywając się z łóżka o nieludzkiej porze.

pn 21.03 - I: 16,1km OWB1 [4:29]
Obrałem azymut Arturówek, gdzie chwilę się pokręciłem i przez Park Julianowski wróciłem do domu. Szybki prysznic, wielka porcja owsianki, kawa i endorfiny buzowały do południa :)

II: 10,7km BNP [4:46]
Dzięki porannemu rozbieganiu nogi na wieczornym treningu były zaskakująco świeże - aż nie dowierzałem, że po takim weekendzie na drugim w ciągu dnia bieganiu będę tak wypoczęty. Na każdym kolejnym okrążeniu Parku Staromiejskiego stopniowo przyspieszałem, od 5:15 do 4:25/km i czułem się przy tym lekko, energia wprost tryskała.

wt 22.03 - I: 16,3km OWB1 [4:41]
Na pierwszy trening umówiłem się z kolegą w Parku 3Maja, gdzie spokojnie potruchtaliśmy 40minut. W drodze powrotnej do domu musiałem przyspieszyć, bo jednak nieco zmarzłem w siąpiącym deszczu i w rezultacie tempo powrotu wyszło mi nawet poniżej 4:20/km.

II: 8x300pg; razem 10,4km
Obserwując nadciągającą czarną chmurę pomyślałem sobie że coś nie mam szczęścia. W ciągu dnia dwukrotnie krótko padało i na oba opady załapałem się na swoich dzisiejszych treningach. Tym razem przed podbiegami nie było potrzeby "męczyć" mięśni dłuższą rozgrzewką jak to mam w zwyczaju i po zaledwie 3km i krótkiej gimnastyce dynamicznej ruszyłem na 300metrowe odcinki wzdłuż Zgierskiej przy Teresy (na DDR, od Sokołówki do wypłaszczenia przed Kniaziewicza - polecam miejscówkę). Podbiegi były wymagające, ale wykonane zostały mimo wszystko z rezerwą - wychodziły od 3:40-3:30/km a przerwy na zbiegach w tempie 4:55-4:35/km.
* brzuchy 2x50, drążek 2x7
* sauna na podczerwień 2x15` p5`

śr 23.03 - I: 8,2km OWB1 [4:41] + 4x90R (18-17s); razem 9,3km
Wiedząc, że po południu czeka mnie długi trening, rano musiałem się oszczędzać i poprzestałem jedynie na 40` truchtu, krótkiej gimnastyce i kilku żwawszych rytmach. Wszystko w parku pod blokiem.

II: 18km BC2 [3:50], śr 153; końcowy 158/111; razem 21,7km
Niestety wykruszył mi się partner treningowy na dzisiejszy zakres i zmuszony byłem samemu udeptywać alejki na Zdrowiu. Pierwszy raz od dawien dawna nie wykonałem rytmów przed akcentem, bo pomyślałem sobie że te z rana wystarczą. Guzik. W efekcie pierwszy kilometr stuknął dopiero po 4:04 (nie kontrolowałem w czasie - biegło się bardzo komfortowo i myślałem, że jest nieco szybciej). Wszystkie kolejne były jednak już poniżej 4/km, a niektóre nawet po 3.45/km (ukształtowanie pętli). Średni puls z żadnego z 18km nie przekroczył 160oczek, a końcowy wyniósł zaledwie 153! Spadek po 1minucie był rewelacyjny jak na moje ostatnie odczyty, bo obniżył się aż do 111bpm. Po 12km sięgnąłem po żel Enervit w małej saszetce, który od razu popiłem taszczoną ze sobą wodą. Jestem w pełni przekonany do tych nowych zastrzyków energii i już wiem na czym polecę łódzki maraton.

czw 24.03 - I: 15km recovery [5:04]
Poranek powitał mnie pięknym słońcem. Strasznie żałowałem że nie pohasam po Arturówku, ale byłem umówiony ponownie na Park 3Maja. Dziś 3 człapane kółka i nieco wydłużyłem swój powrót zahaczając jeszcze o Park Ocalałych.

II: Wsk 10x300 p45s; razem 12,2km
Przeładowany obfitym "zajączkiem" pracowniczym i dopchany ciastami musiałem temu zaradzić. Dawno nie latałem interwałów, a nabity glikogenem byłem zwarty i gotowy do szybszego pohasania. Dla niektórych odcinki 300m nie kwalifikują się do nazwania ich interwałem (nawet mimo krótkiej przerwy), to aby nie razić ich nomenklaturą trening nazwałem "Wsk" - wytrzymałość specjalna krótka. Akcent wykonałem na ziemnej bieżni stadionu Łodzianka w Parku 3Maja. Wchodziły dość gładko po 58-57s, dobiegałem do początku pętli i po kilku sekundach ruszałem na kolejny. Ostatni poleciałem na 95% mocy i wyszło 51sekund. Nieco bałem się puścić hamulce całkowicie, głupio byłoby się ponadrywać 3tygodnie przed docelowym maratonem.
* brzuchy 2x50, drążek 2x7
* solanka 20` (1,5h po treningu)

pt 25.03 - 17km rozbiegania po lesie [4:51]
Jak na Wielki Piątek przystało w domu po pracy byłem wcześniej niż zazwyczaj. Dzięki temu już od 14:30 mogłem wspólnie z dwójką znajomych przemierzać leśne ścieżyny. Dzień po trzysetkach i przy nawarstwiającym się zmęczeniu nie mogło być komfortowo. Poważnie zacząłem obawiać się sobotniego kluczowego w całych przygotowaniach treningu, nogi ciążyły, oddech również był za szybki jak na te prędkości. Ale było za to pięknie, jak zawsze w lesie :)

sb 26.03 - 35km BNP
Na tapecie długi bieg z narastającą prędkością. Chcąc mieć wsparcie żony z bidonem podjechaliśmy do Parku Poniatowskiego. Planowo Beata miała pobiec w cyklicznym parkrunie, dokręcić trochę kilometrów i podać mi kilka razy bidon, ale deszcz skutecznie ją zniechęcił do biegania (na szczęście nie z pomocy) - to jeszcze nie ten etap, gdy lata się w każdych warunkach, ale wszystko jeszcze przed nią ;-) Zacząłem truchtem wraz ze startem parkrun'a z końca stawki i po kilometrze przyspieszyłem. Było zimno, wietrznie i padało - a przede mną ponad 2 godziny wymagającego biegu, nie napawało to optymizmem. Trening będzie najczytelniejszy gdy wypunktuję kolejne etapy:
  • trucht 1km 4:49, puls wysoki jak na te prędkości - 134bpm;
  • 16km OWB1 4:14/km - 147bpm, puls bardzo szybko przekroczył 150bpm, ale na szczęście z kolejnymi kilometrami zaczął opadać, płuca się przewentylowały i nie musiałem modyfikować założeń
  • 12km OWB2 3:52/km - 158bpm, długo odwlekałem sięgnięcie po pierwszy żel energetyczny, po prostu nie czułem takiej potrzeby. Ale gdy w końcu przed 23km wypatrzyłem na początku pętli żonę z bidonem to wykorzystałem okazję i błyskawicznie rozprawiłem się z pierwszym zastrzykiem węgli w małej saszetce i już zaraz sięgnąłem po wodę. Kilka kilometrów wskoczyło mi poniżej 3.50, biegło się zaskakująco komfortowo.
  • 4km TM 3:41/km - 164bpm, kolejny gradient na prędkościach okołomaratońskich wymagał już skupienia i kontroli tempa. Zaraz na początku tej czwórki sięgnąłem po drugi mały żel, tym razem z kofeiną. Mięśnie nóg przy odcinkach pod wiatr zaczęły sztywnieć, ale oddechowo spokojnie dawałem radę. Gdy zbliżałem się do końca czwórki przez ułamek sekundy naszły mnie wątpliwości czy dam radę jeszcze szarpnąć tempo, czy ma to sens ... Oczywiście, że dam - w końcu robiłem kilka treningów na tych prędkościach, kiedyś nawet cały półmaraton tak przebiegłem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że jednak mam już 33km w nogach.
  • 1km 3:30, 169bpm; z zaciśniętymi zębami, lekko modyfikując tor biegu by skrócić odcinek pod wiatr, szczęśliwy przeleciałem ten odcinek w zakładanym tempie. Serce rozbujałem do 172bpm - dużo wyżej nie dałbym chyba rady mając grubo ponad 2 godziny solidnego biegania za sobą.
  • trucht 1km 4:59, chyba każdy normalny biegacz po 34km treningu z narastającą prędkością stanąłby w miejscu na kilka chwil aby odetchnąć przed końcowym wytruchtaniem. Ze zmęczenia jakoś jednak o tym nie pomyślałem i gdy tak włóczyłem noga za nogą wydawało mi się, że idę, a tymczasem nawet zleciałem z tym truchtem poniżej 5/km. Może żeby mieć to wszystko już jak najszybciej za sobą :)
Średnie tempo całego treningu wyniosło 4:04/km, na średnim pulsie 153bpm. Bardzo mnie podbudował ten bieg, z dużym optymizmem mogę teraz patrzeć na łódzki maraton.

ndz 27.03 - 12km recovery 4:55/km (w południe)
solanka 25` (wieczorem)

***
Razem: 175km (11 treningów), 2x solanka, 1x sauna, 2x sprawność

niedziela, 20 marca 2016

Tydzień 20/24: 14-20.03

pn 14.03 - 15km rozbiegania [4:58]
Na swobodne bieganie umówiłem się z Szakalem Szymonem. Pokręciliśmy się po Zdrowiu, czas minął szybko i przyjemnie. Pod koniec nieco przycisnąłem, ale dzielny kolega wytrwale dotrzymywał mi kroku wchodząc pewnie w piąty zakres ;-) Nie ma się co dziwić ani podśmiewać - naszego drogiego kolegę czekał w tym tygodniu maraton na końcowym egzaminie aplikanckim, do którego solidnie się szykował od dłuższego czasu zaniedbując nieco treningi. Trzeba mieć w życiu priorytety, świat nawet u biegacza nie powinien się kręcić tylko wokół biegania.

wt 15.03 - sauna 15` + masaż 60`
Mięśniowo czułem się dziś nieco gorzej, niż w poniedziałek - z reguły tak jest, że po mocnym treningu/zawodach kumulacja zmęczenia przychodzi dopiero po dwóch dniach. Przed zaplanowanym uprzednio masażem nóg wskoczyłem na kwadrans do sauny. Rozgrzane w cieple mięśnie są lepiej gotowe na rozluźnianie poprzez masaż. Należy jednak pamiętać by seansu w saunie nie kończyć tak jak zazwyczaj zimnym prysznicem - krótkie spłukanie potu pod ciepłym strumieniem wody musi wystarczyć. Najbardziej spięty miałem mięsień czworogłowy w lewej nodze, jednak nie na tyle abym podczas masażu odczuwał większy dyskomfort.

śr 16.03 - 10km OWB1 [4:34] + ZB 20x30/60; razem 20km
Dzień po długim intensywnym masażu rozluźniającym nigdy nie powinno się wykonywać mocniejszego treningu. Mięśnie nie są na to gotowe i łatwo o naciągnięcia lub inne nieprzyjemne urazy. Obrałem kierunek Park 3Maja, tam trochę pozapętlałem, biegało się zaskakująco luźno. Jeszcze przed wyjściem na trening zaprogramowałem zegarek na krótkie pobudzające rytmy na minutowej przerwie. Dzięki temu nie musiałem nawet patrzeć na tarczę zegarka, a tylko wyczekiwałem dźwiękowej sygnalizacji początku i końca kolejnego odcinka - super wygoda. Rytmy biegałem na samopoczucie i w zależności od nachylenia i zakrętów na pętli wychodziły w tempie od 3:45/km do 3:10/km - także zdecydowanie bez szarpania, nie dzisiaj. 
Już w domu dorzuciłem ćwiczenia na brzuch, na drążku i 2 krótkie serie stabilizacji.

czw 17.03 - 18,9km BC2 [3:53], śr 159bpm; razem 22km
Zakres biegałem na asfaltowej pętli 2,7km na Popiołach, w towarzystwie Szakala Andrzeja i .. Pana Jagody, który twardo trzymał się naszych pleców przez 14km. Po 5 pętlach (z siedmiu) łyknąłem testowany dziś żel energetyczny Enervit - przydałoby się go popić, nieco zakleja. Niestety nie miałem naszykowanej wody ze sobą. Sądzę jednak, że działa lepiej od tych żeli które dotychczas przyjmowałem. Mieszanka cukrów prostych i złożonych jest ponadto lepszym rozwiązaniem, bo pozwala na zwiększoną absorpcję w jednostce czasu (nawet do 90g węglowodanów / 1h). Oddechowo źle mi się dzisiaj biegło, a i nieco dokuczał mi żołądek (zaczął jeszcze przed żelem). Przed miesiącem na podobnym treningu wykonałem 8 pętli, ale nieco wolniej śr po 3.58/km i było wówczas zdecydowanie lepiej, a i puls był sporo niższy - 154bpm. Jednak wówczas dzień wcześniej biegałem krócej i spokojniej, a i nie miałem za sobą niedzielnego mocnego i długiego startu w zawodach. Teraz po czasie wiem, że warto by było zrealizować ten trening dopiero nazajutrz, albo z góry nastawić się na 15km - tyle wystarczy w tygodniu, który choć przez 4-5 pierwszych dni powinien być regeneracyjny.

pt 18.03 - 19km rozbiegania [4:48]
Coś nie możemy ostatnio z Jagodą oderwać się od siebie :) Lubię po asfaltowym dłuższym akcencie pobiegać po miękkim, także dziś podjechałem do Arturówka. Byłem nieco przed czasem, więc oczekując kolegi żwawiej bryknąłem pierwsze 4km po 4.30/km, porozciągałem się chwilę i dalej ruszyliśmy już razem w większości trasą Półmaratonu Szakala. Na miłe zakończenie wycieczki z duszą na ramieniu weszliśmy do ... stawu :) Tak na lepsze ukrwienie mięśni. Bez klapków przy temperaturze wody ok 4stC było to średnio komfortowe. Nie miałem ciuchów na przebranie, a jedynie swoje lekkie przepocone łaszki biegowe, dlatego zachowując pozory zdrowego rozsądku poprzestałem na dwóch wejściach: pierwszym do kolan z ekspresowym powrotem oraz drugim do gaci, co zostało uwiecznione poniżej :)

Foto: M. Jagusiak
W domu dołożyłem ćwiczonka na mięśnie brzucha i podciąganie na drążku. Po późnym obiedzie podjechałem jeszcze na saunę na podczerwień na 2 serie po kwadransie.

sb 19.03 - Parkrun 5,1km; razem 13km
Planowałem dziś bieg progowy na odcinku 5km. Po dłuższej rozgrzewce ruszyłem na tempomacie 3:30/km i dokleił się do mnie nieznany mi jeszcze Łukasz Kubiak z Geotermii Uniejów. Kolejne kilometry strzelały niemal jak od linijki: 3:28, 3:30, 3:26, 3:31. Za słynną nawrotką na kamieniu (4,6km) Łukasz solidnie docisnął, a ja niewiele się zastanawiając ruszyłem za nim. Długo nie pozwalałem mu się zgubić. Odpuściłem dopiero po ok 300metrach co zaowocowało piątym kilometrem pokonanym w 3:14. Miałem tam jakąś delikatną rezerwę (puls dobił do 186bpm), ale naprawdę głupio byłoby ryzykować ponadrywaniem na 4tygodnie przed docelowym maratonem, a poza tym inny miałem cel dzisiejszego treningu.

Foto: Galasiński

Linię mety parkrun'a przeciąłem po 17:31 [3:25/km], co jest nawet moją nową życiówką na tej trasie. Nie zatrzymałem się jednak, tylko dokręciłem jeszcze dodatkowy kilometr - po tym 300metrowym zrywie nie miałem już sił na powrót do tempa progowego, ale tempo okołomaratońskie 3:40 również było przyzwoite.

ndz 20.03 - 28km wybiegania
Podjechaliśmy dziś większą grupą na górskie brykanie po Górze Kamieńsk. Na miejscu rozdzieliśmy się i tak razem z Arturem ponad 2 godziny solidnie pobiegaliśmy. Łączna suma dzisiejszych przewyższeń sięgnęła 400m. Z pogoda wstrzeliliśmy się idealnie, bo tuż po ruszeniu w drogę powrotną zaczęło solidnie padać. Czasem warto jednak wstawać przed 6rano :) Ponad 26km pokonaliśmy średnim tempem 4:30/km, co jak na wymagający teren jest naprawdę niezłym wynikiem. Średni puls wyniósł zaledwie 137bpm - bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło. Jak już zbiegliśmy z góry na piaszczystą drogę docisnęliśmy na kilometrowym lekko wznoszącym się odcinku do tempa 3:40/km. Na tym etapie treningu i pod nieprzyjemny wiatr było to okrutnie wymagające. Serducho rozbujałem do 175bpm, a czułem się jak na finiszu jakieś mocnej dychy :)


Pod wieczór podjechałem na saunę na podczerwień - 2x15`.

***
Razem: 126km (6dni), 3x sauna, 3x sprawność, 1x masaż

***
Przede mną 2 intensywne tygodnie, w których chcę mocno podnieść kilometraż do 170km. Aby to osiągnąć będę potrzebował 10-11 jednostek w każdym tygodniu, także czekają mnie również treningi poranne - przed pracą, którą na ten okres udało mi się przesunąć na godziny 8-16.

poniedziałek, 14 marca 2016

Tydzień 19/24: 7-13.03

Jak zapowiadałem, tak zrobiłem. Zszedłem z objętości, wypocząłem, naładowałem akumulatory i wyczekiwałem niedzielnego mocnego krosowego startu w Pucharze Maratonu.

pn 7.03 - basen 500m (żabka) + sauna 25` (fińska 10` + podczerwień 15`)

wt 8.03 - 13km BC2 [3:50] śr 158bpm, końcowy 163/119; razem 19km
Zakres wykonałem w Parku na Zdrowiu. Początek tradycyjnie niemrawy, ale już 3ci kilometr był poniżej 3.50/km, a dwa złapałem nawet po 3.45/km. Wpadłem w taki rytm, że gdyby nie niedzielny puchar to skusiłbym się nawet na 20-kilka takich zakresowych kilometrów. Absolutny komfort oddechowy i mięśniowy - "dzień konia" :) Wolny od biegania poniedziałek, solidnie uzupełniony glikogen i kompensacja udanego mikrocyklu z końca zeszłego dnia dobrze mi zrobiły.

śr 9.03 - 19km rozbiegania [5:00] + sauna 40` (2x20` podczerwień)
Całe popołudnie spędziłem dziś aktywnie z kolegą Maćkiem. Zahaczyliśmy o zawsze magiczny Arturówek i po małej przerwie technicznej, wspólnie podjechaliśmy na saunowanie.

cz 10.03 - 6km [4:45] + 8x200 (36-37s); razem 11km
Źle mi się dzisiaj biegało, noga kompletnie nie podawała, byłem taki bez życia. Aby wyciągnąć choć minimalnie przyzwoite tempo na rozgrzewkowej szóstce naprawdę musiałem się spiąć. Dwusetki nieco mnie pobudziły, taki był cel dzisiejszego treningu. Absolutnie nie chciałem dziś szarpać, nie 3 dni przed bardzo ważnym dla mnie startem w Pucharze.

pt 11.03 - 10,5km rozbiegania [4:58]
Planowałem na dzisiaj wolne, jednak skusiłem się podjechać do Arturówka na rekonesans stanu trasy i oczyścić głowę przy okazji. Biegłem treningowo zgodnie z kierunkiem trasy Pucharu (czyli przeciwnie do czerwonej biegowej ścieżki).  Pierwsze koło pokonałem najwolniej jak się dało i wyszło 5:06/km, na drugim lekko szarpnąłem do 4:50/km. Ot taka higieniczna dziesiątka.

sb 12.03 - rozruch 5km
Dziś już niezłe noszenie złapałem, na mocno zaciągniętym hamulcu łyknąłem 4km po 4.34/km i dorzuciłem do tego trzy swobodne rytmy.

nd 13.03 - Puchar Maratonu + sauna wieczorem (3x12` czerwona)

***
Razem: 95km

Puchar Maratonu, runda finałowa - 26,2km

Przed miesiącem, po przedostatnim biegu w pucharowym cyklu, w czołówce klasyfikacji zrobiło się arcyciekawie. Na końcowe zwycięstwo szanse mieliśmy we trzech – Tomek Owczarek, Michał Stawski i ja. Właściwie ciężko było wskazać faworyta. Tomek w przepięknym stylu zdecydowanie zwyciężył na 21km, Michał ze swoimi piorunującymi końcówkami zawsze jest groźny o ile utrzyma wcześniejsze tempo, a ja broniłem tytułu sprzed roku i we wszystkich swoich biegach plasowałem się w czołowej trójce. Smaku pucharowego zwycięstwa w tej edycji jednak jeszcze nie poczułem. Końcowym zwycięzcą cyklu mógł być tylko jeden z nas – ten który wygra w bezpośrednim pojedynku w ostatnim biegu cyklu.

Linia startu z nieznanych mi powodów została tym razem nieco przesunięta, co muszę przyznać wywołało u mnie spory niepokój, gdy minutę przed początkiem wyścigu podchodziłem w okolice startu. Przestraszyłem się, że zegarek mi się późni i już ruszyli. Szczęśliwie mój chronometr działał jeszcze wówczas bez zarzutu – jeszcze, bo już w trakcie zawodów nieoczekiwanie spłatał mi psikusa, ale o tym potem. Z Tomkiem Owczarkiem przywitałem się jeszcze przed rozgrzewką, na linii startu uścisnąłem prawicę Michałowi oraz Krzyśkowi Pietrzykowi, który nieoczekiwanie pojawił się dzisiaj, jednak z zamiarem biegu jedynie treningowego. Podkreślił nawet „nie chcę wam przeszkadzać” :) Również treningowo miał dziś pobiec Tomek Kunikowski. Zamiary zamiarami, jednak podczas rywalizacji różnie to wychodzi – bieg miał mocną obsadę.

Tak oczekując końcowego odliczania i wystrzału startowego wciąż na dobrą sprawę nie wiedziałem jaką obrać taktykę. Miałem w głowie kilka możliwych scenariuszy i z niecierpliwością czekałem na rozwój wydarzeń. Ruszyliśmy chwilę po godzinie 10 i od samego początku wziąłem ciężar dyktowania tempa na siebie. 

Ruszyliśmy - autor: Foto Doktorek

Przed rokiem otwarcie było niemal spacerowe i w większej grupie biegliśmy po 4/km, tym razem było sporo szybciej, bo poniżej 3:45/km. Kątem oka widziałem Tomka Owczarka, a za plecami słyszałem Michała. Dość szybko go zacząłem słyszeć, dziś nie miał jednak swojego dnia i tempo okazało się za mocne dla niego – odpuścił już na samym początku…
Uciekinierzy - autor: K.Szymczak

Pierwsze koło (ok 5,23km) zamknęliśmy z Tomkiem po 19:07 (3:40/km) i wypracowaliśmy sobie wielką przewagę (ponad minutę!) Na siódmym kilometrze Tomek mocniej szarpnął, wyszedł przede mnie, tym razem to ja „skleiłem” mu plecy i z niepokojem czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. 

Końcówka 2.okrążenia - autor: Foto Doktorek

Czas drugiego okrążenia wyniósł 18:57 (3:38/km). Naprawdę mocno jak na ten etap ponad 26-cio kilometrowego biegu po lesie. Nasza przewaga wzrosła do 2,5minuty i stało się jasne, że tylko jakiś kataklizm pozwoliłby komuś nas dogonić. Pruliśmy jak w transie wciąż powiększając przewagę nad resztą stawki. Od 10,5km ponownie to ja byłem na prowadzeniu, bo Tomek zwolnił na moment by przejąć butelkę z izotonikiem od swoich ludzi. Na ostatnim kole pewnie bym wówczas szarpnął by spróbować mu uciec, zwłaszcza że był lekki podbieg, ale na to było zdecydowanie za wcześnie. Już zaraz „siadł mi na kole” i tak siedział na nim właściwie niemal do samego końca. Trzecia pętla stuknęła po 19:09 (3:41/km), jednak gdy chciałem spojrzeć na zegarek tempa już nie odczytałem bo ten … wyłączył się. Pozostało mi do końca biegu bazować jedynie na samopoczuciu i intuicji. Sytuacja się nie zmieniała, biegło się względnie komfortowo, trzymałem takie tempo by zachować jak najwięcej sił na finisz. 

Tempomat :) - autor: Foto Doktorek

Za 18km sięgnąłem do kieszonki po żel energetyczny, bardziej z rozsądku niż za potrzebą – dobre naładowanie węglowodanami zawczasu to niezmiernie ważna składowa końcowego sukcesu. Przedostatnie okrążenie było już wyraźnie wolniejsze – 19:30, co oznaczało spadek tempa do 3:45/km. Gdy zaczynaliśmy ostatnią pętlę na świetny pomysł wpadł kręcący się nieopodal rowerzysta, który zdecydował się nam „taranować” drogę, bo prosić dublowanych biegaczy o ustąpienie nam miejsca. Zdecydowanie ułatwiło nam to bieg na końcowym okrążeniu i z tego miejsca kieruję mu raz jeszcze podziękowania. Po oddechu Tomka wnioskowałem, że mocno osłabł i zastanawiałem się na ile jest to przykrywka, a na ile rzeczywisty stan rzeczy. Zaryzykowałem, że jednak nie udaje i nie zdecydowałem się na długi finisz, co rozważałem wcześniej, a dopiero niespełna 600m przed metą na ostatniej prostej mocno szarpnąłem i co rusz oglądałem się do tyłu. 

Końcóweczka - autor: Ilona J.-Gronek

Szybko rywala zgubiłem, jednak nie miałem 100% pewności czy nie zlał mi się w jednej z grup dublowanych zawodników, także nie zwalniałem i wpadłem niemal sprintem na metę – aż 16 sekund przed Tomkiem i ponad 5,5minuty za trzecim dzisiaj Michałem … Adamkiewiczem. 

Upragniony triumf :) - autor: Beata Oleksiewicz

Oba Michały (również wspominany przeze mnie M.Stawski) będą biegły łódzki maraton i naprawdę ciekawi mnie, który okaże się mocniejszy. Michał Adamkiewicz w ostatnich miesiącach wykonał fenomenalny postęp i jeśli zachowa tendencję już niedługo może zacząć rozdawać karty w biegach w Regionie Łódzkim, czego mu bardzo życzę, bo sympatyczny człek z niego :) 

Chwila sławy, w tle znajome Sowy i samozwańczy rowerowy "taran" - autor: Foto Doktorek

Najwierniejsi wczoraj kibice - żona z Sowami :) - autor: Foto Doktorek

Jak dobrze że już koniec - autor: Foto Doktorek

Pro forma, czas ostatniego okrążenia wyniósł 19:06 (3:40/km).
  1. Maurycy Oleksiewicz   1:35:47
  2. Tomasz Owczarek         1:36:03 (+0:16)
  3. Michał Adamkiewicz    1:41:23 (+5:36)
  4. Michał Stawski              1:42:22 (+6:35)
  5. Tomasz Kunikowski      1:42:56 (+7:09)
  6.  Robert Jasion                 1:43:29 (+7:42)

Końcowa klasyfikacja Pucharu Maratonu 2015/2016:
  1. Maurycy Oleksiewicz    320
  2. Tomasz Owczarek          300
  3.  Michał Stawski              280