Do
Rygi pojechaliśmy składem szakalowym z osobami towarzyszącymi.
Dojazd rozbiliśmy na 2 dni, dzięki czemu zanurzyliśmy się na
kilka godzin w urokliwym leżącym na trasie przejazdu litewskim
Kownie. Wycieczka miała charakter turystyczno-sportowy, z naciskiem
na szwendanie się po leżącej nad Dźwiną stolicy Łotwy i
penetrację pobliskiego Parku Narodowego Jurmała.
Czas
urzędowy na Łotwie jest przesunięty względem czasu polskiego o
godzinę do przodu, zatem pobudka o 6rano w niedzielę była dość
brutalna. W okolice Starego Miasta ze względów logistycznych
podjechaliśmy taksówkami. Start maratonu i towarzyszącego mu
mojego półmaratonu zaplanowany był na godzinę 8.30. Nie było
żadnych problemów aby wejść w czołowy sektor i ustawić się
zaraz za elitą i o dziwo nikt z wolniejszych biegaczy nie wpadł na
znany nam z polskiego podwórka pomysł okupowania pierwszej linii i
utrudniania startu tym szybszym. W
kilka chwil po ruszeniu po swoje zaplanowane 1:15:xx znalazłem się
ku swojej uciesze w około 5-osobowej grupie, która biegła bardzo
równo. Mały niepokój wywarł na mnie lejący się strużkami pot
już od pierwszych kilometrów, a nie było specjalnie za ciepło.
Już po zawodach wszyscy zgodnie jednak przyznaliśmy że ruszaliśmy
w sporej duchocie, było dość wilgotno. Do 13ego kilometra biegło
mi się pod kontrolą, na lekkiej rezerwie. Grupa ładnie
współpracowała, było naprawdę nieźle. Nic nie zapowiadało,
żeby cel czasowy jaki sobie wyznaczyłem na ten start miał być
ciężki do zrealizowania. Właśnie wtedy z grupy odkleił się
jeden z biegaczy (później się okazało, że biegł pełny
maraton), a ja zostałem z kolegą z Łotwy już tylko we dwóch.
Kilometr później sięgnąłem po żel energetyczny, jeśli miał
cokolwiek dać, to był to ostatni możliwy moment. Chwilę za 15km
wbiegliśmy na całkowicie odsłoniętą szeroką arterię wzdłuż
Dźwiny i zderzyliśmy się z nieprzyjemnym czołowym wiatrem. Kolega
zachęcał mnie do zmiany, ale wytłumaczyłem mu że biegnę już
prawie na oparach i powiozę się jeszcze za nim do punktu z wodą
kawałek dalej – musiałem popić żel, który nieco mnie zamulił.
Za bufetem wyszedłem na 600m na zmianę, ale tempo już spadło do
3.40-3.45/km. Nie umiałem przyspieszyć pod ten wiatr. Towarzysz był
silniejszy ode mnie i zaczął mi się oddalać, a ja wyczekiwałem
nawrotki na 17,8km. Po szybkiej kalkulacji czasu wyszło mi że jak
wrócę do początkowego tempa to wyjdzie ~1:16:30. Aby „zejść”
poniżej 1:16 musiałbym sporo mocniej szarpnąć, a po tej kopaninie
z wiatrem nie byłem już w stanie temu sprostać. Chwilę za
nawrotką dogoniły mnie kobiety z czołówki maratonu (tam nawrotka
była kilometr dalej) i od razu „wskoczyłem im na koło”. Biegły
niestety minimalnie za szybko i po 2minutach zrezygnowany puściłem.
Na metę dotarłem z czasem 1:17:08, a więc ponad minutę gorszym od
planowanego. Na pewno nie jestem w życiowej dyspozycji, właśnie
dlatego nie traktowałem tego startu jako walkę o rekordy. Chciałem
uzyskać wartościowy rezultat, trochę zabrakło. Wiem, że jak
forma jest to żadne czynniki zewnętrzne nie przeszkadzają. Obecnie
każda drobna niedogodność okazuje się w ogólnym rozliczeniu
kluczowa dla końcowego wyniku.
Dla
formalności dopiszę, że ukończyłem bieg na 23.miejscu na ponad
3500 uczestników oraz 8 w kategorii wiekowej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz