poniedziałek, 29 czerwca 2015

Inwazja na Berlin - tydzień 4/17

Kto śledzi moje treningi od początku bieżących przygotowań, ten z pewnością zauważył już pewne schematy. Poniedziałek tradycyjnie rozpocząłem regeneracyjnym rozbieganiem po mocniejszej niedzieli. Poza miejskim dobiegiem na Zdrowie, większość trasy potruchtałem po miękkich ziemnych alejkach i ścieżkach parkowych. Nazajutrz byłem już zwarty i gotowy na wysokie prędkości i podjechałem na stadion na 200ki - mocno, ale nie za wiele, bo nazajutrz czekał mnie wymagający trening tempowy. Przerwy między odcinkami były bezpiecznie długie, tak żeby wysiłek był stricte szybkościowy (nie interwałowy). Trening zaczynałem w deszczu, który towarzyszył mi do ... ostatniej dwusetki - bywa i tak :). W środę ponownie zawitałem na stadion na 6km mocnego tempa. Miałem już identyczny trening przed 2tygodniami i również wówczas dzień wcześniej latałem 200ki. Wtedy jednak rozgrzewką do odcinków szybkościowych był krótki trucht, a tym razem żwawe i długie BC1. Wtedy biegałem po twardym dynamicznym tartanie, a tym razem po tartanie miękkim na stadionie na Stokach. Oraz wtedy wreszcie było ździebko wolniej. Po tej suchej analizie faktów dość sceptycznie zacząłem. Planowe tempo miało oscylować między 3:30-3:25, co dawało 82-84s/400m. Mocno pobudzony rozgrzewkowymi rytmami otworzyłem w 78s - sporo za szybko, ale szczęśliwie nie zdążyłem się zakwasić. Oczywiście zwolniłem i dalej biegłem już lekko poniżej 3.30/km. Od 4,5km puls przekroczył mi już 180bpm i ostro zacząłem rzeźbić. To nie był mój dzień. Absolutnie nie miałem szans zregenerować się po wczorajszym treningu. Dysząc jak lokomotywa dociągnąłem do 5,6km i na 1 okrążenie przed końcem spasowałem. Nie chciałem robić treningu "po trupach", tym bardziej że na sobotę miałem zaplanowany start na 10km. Czwartek to planowy dzień wolny, a chcąc uspokoić sumienie powalczyłem co nieco z brzuchami, grzbietami i na drążku. Kolejnego dnia po pracy wyszedłem jedynie na krótki rozruch, który zakończyłem kilkoma krótkimi rytmami. O starcie w Nocnym Marku napisałem już kilka słów. Do domu wróciliśmy z Beatą o 1 w nocy. O której godzinie bym nie poszedł spać, to i tak mój biologiczny zegar budzi mnie najpóźniej o 6. Wypiłem rano kawę, odczekałem do 9 i bez śniadania poleciałem na rytualne już niedzielne wybieganie. Tym razem nieco wolniej, ale tempo okazało się i tak wymagające. W trakcie treningu wszamałem 2 żele energetyczne, bez których ciężko byłoby mi ukończyć. Po powrocie i mega śniadaniu wskoczyłem na 10` do lodowatej wody w wannie (po pas) - kolejny raz przekonuję się jaka genialna jest taka kąpiel i jakie ma zdolności regeneracyjne.

pn 22.06 - 16km [4:52]
wt 23.06 - 10km [4:27] + 8x200 (po 34s) p90s
śr 24.06 - 5,6km BC3 [3:28]
pt 26.06 - 5km [4:39] + 5x100R
sb 27.06 - start 10km -36:01 (kolka)
ndz 28.06 - 24km [4:24]

Razem: 94km

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz