niedziela, 28 czerwca 2015

Nocny Marek - dycha pod Warszawą

 Po 4 tygodniach nowego treningu chciałem sprawdzić w jakiej jestem formie i czy nowe bodźce zaczynają już działać. Wybraliśmy się z małżonką do podwarszawskich Marek na nocny bieg na dystansie 10km. Trasa w większości asfaltowa składa się z 1 ciekawej i co ważne niemal płaskiej pętli, zahacza o park i o kilka dróg szutrowych - atestu brak, ale jest nawet szybka, a zwłaszcza gdy warunki dopisują jak wczoraj. Temperatura nie przekraczała 15stC a wiatru nie było niemal wcale. Była to II edycja biegu, przed rokiem w burzowej scenerii miażdżąco zwyciężył z czasem 32:52 Artur Jabłoński z Warszawy, który zdystansował konkurencję niemal o 2 minuty. Z reguły kolejne edycje są jednak lepiej obsadzane, a już na linii startu po sylwetkach konkurentów stwierdziłem, że mogę powalczyć co najwyżej o top6. 

Bieg otworzyłem "umiarkowanie ostrożnie". Już po kilkuset metrach utworzyły się dwie grupki - czwórka uciekinierów, w kolejnej grupie trzech biegaczy, a ja ramię w ramię biegłem z jednym zawodnikiem kilka sekund za nimi. Pierwszy kilometr stuknął w 3.22, kolejny identycznie. Złapałem przyjemny rytm, biegło się dość komfortowo. Mając na względzie drogi szutrowe w dalszej części trasy, chciałem wyrobić sobie delikatną przewagę jeszcze na asfalcie. Za 4km już w parku sięgnąłem po łyka wody, a półmetek minąłem w 17:15 - zaczynało być już ciężko, ale cel na wczoraj zejścia poniżej 35minut wydawał się realny. Na 7km skręciliśmy w nieprzyjemny szuter, chwilę wcześniej przesunąłem się nawet na moment na 7.lokatę. Chcąc uspokoić oddech lekko zwolniłem, nic jeszcze nie zapowiadało dramatu który miał się zaraz rozegrać. Gdzieś w połowie 8km znienacka zaatakowała mnie silna kolka, od razu zgiąłem się niemal w pół i tempo zaczęło lecieć na łeb na szyję... Dość szybko wylądowałem na 9.miejscu i marzyłem już tylko o mecie. O sile kolki najlepiej świadczy tempo 9km - 4:07 i nie byłem w stanie na tym etapie wykrzesać z siebie absolutnie nic więcej. Na około 700-800m do mety zaczął doganiać mnie kolejny zawodnik - za punkt honoru postawiłem sobie w tych okolicznościach obronę jednocyfrowej dziewiątej lokaty, szarpnąłem najpierw lekko i wtedy kolka tak jak nieoczekiwanie się pojawiła, tak nagle zniknęła. Uciekając przed czającym się za mną biegaczem na luzie przyspieszyłem do śr tempa 3.36 na 10.km, a tuż przed wbiegiem na stadion z metą nawet musiałem zafiniszować, bo miałem już kolegę niemal na plecach. Często tak jest, że dobiegając do mety widzimy na zegarze domykającą się minutę pomiaru czasu i potrafimy wykrzesać z siebie wówczas dodatkowe siły by koniecznie zmieścić się przed zmianą cyfry :) Tym razem jednak za dużo straciłem na trasie i ostatecznie skończyłem w czasie 36:01. Chciałbym kończyć w takiej dyspozycji wszystkie swoje zawody - blisko dwukilometrowa hamująca kolka, przez którą zszedłem do treningowego II zakresu intensywności (WB2) pozwoliła mi na tyle "wypocząć", że na mecie czułem się dość świeżo ;-) Roztruchtałem 2km, zmieniłem koszulkę i pobiegłem pod prąd trasy w poszukiwaniu małżonki. Bardzo miło się ucieszyłem, gdy wypatrzyłem ją już po kilkuset metrach, bo to oznaczało że choć jedno z nas będzie dziś bardzo zadowolone z czasu. Beata zdecydowanie rozmieniła dziś 1godzinę i czas 57:45 to jej nowa nieoficjalna życiówka. Z oficjalną nie będziemy się śpieszyli, bo jednak bardziej pasują jej trasy przełajowe i raczej nieprędko znowu pojawi się na asfalcie. Największą frajdę miała, gdy już od połowy biegu tylko wyprzedzała, wręcz połknęła przeszło setkę biegaczy - to naprawdę napędza.

Mi na pocieszenie zostało zwycięstwo w kategorii samorządowiec. Sama ceremonia dekoracji i niestety muszę o tym napisać, była najbardziej żałosnym widowiskiem w jakim uczestniczyłem po biegu. Zwyciężczyni wyprosiła organizatorów o wcześniejsze wręczenie jej nagród i jako jedyna stanęła na podium. Niby ok, ale miało to miejsce w sytuacji gdy już naprawdę wszyscy byli zgromadzeni w hali, z całą pewnością były również kobiety z miejsc 2 i 3. Było to dość żenujące, ale okazało się tylko początkiem kompromitacji. Poza kategorią Open było kilka innych kategorii: 2 wiekowe 16-39 i +40, najlepszy mieszkaniec i mieszkanka miasta Marki, drużynowa i najszybszy Marek, no i moja samorządowa. Przy dekoracji kobiet, tych którym odebrano szansę na wspólne podium z najszybszą, pomylono nazwiska i musiano odbierać wręczone już puchary z nagrodami. Podmiana nastąpiła przy stoliku i przystąpiono do kolejnych kategorii zapominając o oficjalnym wyczytaniu na podium kobiety, której wstępnie pominięto!!! W międzyczasie zreflektowano się również, że kategorie generalne nie powinny dublować się z wiekowymi... Niestety analogicznie postąpiono z kategorią dla najszybszych mieszkańców miasta Marki najszybszym został nie najlepszy, a ten kolejny spoza już nagrodzonych - kuriozum, nigdy z czymś takim się nie spotkałem, z resztą podobnie jak 90% zgromadzonych w hali, bo wywołało to pewną konsternację i pomruki niezadowolenia. Dziwnie, naprawdę dziwnie wyglądają tak poza tym dekoracje, gdzie nagradza się tylko zwycięzców. Jest oczywiście praktykowane, że puchar będzie tylko dla najlepszego w danej kategorii, ale zawodnicy z miejsc 2 i 3 również zasłużyli by ich chociaż wyczytano i pozwolono stanąć na podium - zwłaszcza w takich biegach, gdzie dla wielu z nich jest to naprawdę rzadka sytuacja  i zapewne bardzo miła chwila. No całe szczęście, że zupa nie była za słona, tak więc nie mogę napisać, że wyjeżdżam z niesmakiem :) Aczkolwiek do Marek z pewnością już nie zawitam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz