2. Nocny Wrocław Półmaraton
Czując niedosyt po kwietniowym maratonie w Łodzi przewertowałem kalendarz biegów i wypatrzyłem Wrocław. Połówka - mój ulubiony dystans, nocą - będzie chłodniej, termin 3tygodnie po Piotrkowskiej - będzie czas żeby i wypocząć i zrobić kilka treningów wytrzymałościowych. Dlaczego ja tak rzadko biegam te połówki? Przecież to mój ulubiony typ wysiłku, rodzaj zmęczenia, najwartościowsze wyniki mam właśnie z tego dystansu.. Chyba w przyszłym roku muszę ich więcej poplanować, bo teraz jesienią wiem, że raczej będzie tylko jedna poważna - w Tarczynie.
Na wyjazd udało mi się namówić troje Szakali, przy czym nasza Królowa Monika Kaczmarek do Wrocławia wybrała się wcześniej na cały weekend. Ja z drugą Moniką wyjechaliśmy z Łodzi po 15 i po drodze zgarnęliśmy z Pabianic Andrzeja i z Bełchatowa nieszakalicę Kasię. Ekspresowa ósemka mocno skraca czas dojazdu na Dolny Śląsk i w Sudety, ale niestety wciąż brakuje 80km na terenie woj. łódzkiego.
(Za miesiąc planują oddać krótki odcinek do Łasku, w listopadzie z Sieradza do Wielunia i wg zapowiedzi ostatni fragment Łask-Sieradz w marcu 2015r. - pożyjemy, zobaczymy) Na miejsce dotarliśmy o 19 - dwie godziny przed startem. Biuro zawodów mieściło się przy Stadionie Olimpijskim we wschodniej części miasta.
Po przelotnych gradowych ulewach, ochłodziło się pod wieczór i było bardzo przyjemne 10stC. Tuż przed startem lekko zaczął siąpić deszczyk. Wiatr był niemal nieodczuwalny - prawie wymarzone warunki do szybkiego biegania. Mimo braku niskiego numeru startowego udało się bezproblemowo stanąć we właściwym dla mnie sektorze - jakieś 2metry za czarnoskórą czołówką. Po krótkiej i nieuniknionej w ferworze walki przepychance na łokcie już po 100m udało mi się złapać swój rytm. Interesował mnie tempomat ustawiony na 3.30/km. Pierwsze 3kilometry biegłem w 3-4osobowej grupce, dalej zostaliśmy we dwóch z Szymonem Juraszkiem z Wrocława, który miał rowerowy support na całej trasie. Chłop wyższy ode mnie o głowę, biegł bardzo swobodnie, pozwoliłem sobie biec w jego cieniu aerodynamicznym przez dobry kwadrans. Gdzieś koło 7km wyszedłem na zmianę i lekko uciekłem mu koło 13km. Tempo cały czas oscylowało w okolicach 3.30. Międzyczasy po drodze: 5km w 17:32, 10km w 35:06, 15km w 52:41 (nieoficjalne PB). Było naprawdę nieźle do 19km. Tak przy okazji przefrunąłem przez Tomka Sobczyka z Wrocławia, który najwyraźniej przeforsował początkowe tempo. I właśnie na 2km przed metą zakwaszenie mięśni nieoczekiwanie znacznie wzrosło. Oddechowo było super, mięśnie zmusiły mnie do lekkiego spowolnienia. Sobczyk się zrewanżował i teraz on pokazowo minął mnie z prędkością światła, aby po 200m machnąć ręką, zwolnić i krzyknąć "wyprzedzaj jak chcesz" (???!!!) i po kolejnych 300 być już przede mną. Strasznie rwał tempo i mnie pilnował, co moment kontrolował przewagę oglądając się przez ramię. Na metę wbiegł 3 sekundy przede mną.
Po ubiegłorocznej klapie (policja
nie zezwoliła na start z powodu źle zabezpieczonej trasy) nikt nie wyobrażał sobie by kolejny raz coś miało
nie wyjść. Tymczasem ostatnie 2 tygodnie we Wrocławiu to była walka z
kolidującymi ze sobą niezsynchronizowanymi imprezami. Z tego co słychać było w
mediach do ponownej kompromitacji cudem jednak nie doszło. Na bieg zapisało się
ponad 5tysięcy biegaczy. Jak spiker wielokrotnie podkreślał była to
najliczniejsza impreza biegowa w historii miasta. Zgodnie z Regulaminem aż 100 miejsc miało przypaść elicie
biegu, a wśród niej winny się znaleźć m.in. osoby zaproszone przez Organizatora,
przedstawiciele sponsorów oraz osoby legitymujące się najlepszymi wynikami w
okresie ostatnich 2 lat. Wiadomo, że w takiej imprezie masowej moment startu i
ewentualne źle dobrana bądź narzucona strefa startowa dla kogoś, kto traktuje
zawody w sposób sportowy, ma olbrzymie znaczenie dla końcowego czasu. Na
początku maja (1,5 miesiąca przed biegiem) wystosowałem więc list drogą
elektroniczną do Organizatora z prośbą o zapewnienie mi niskiego numeru
startowego. Podparłem go moimi wynikami wraz z odnośnikami do oficjalnych
źródeł. Nie doczekawszy się odpowiedzi po 3 tygodniach ponowiłem swoją prośbę.
Znów nie było odzewu, a niskich numerów startowych przybywało. Na 4 dni przed
biegiem list przesłałem do wskazanej mi grzecznościowo przez znajomego persony
z Organizacji, która błyskawicznie odpisała mi, że jest już za późno bo wszystkie
numery zostały wydrukowane. Drodzy Organizatorzy: w przyszłym roku odpisujcie
na maile przesyłane na jedyny udostępniany oficjalny adres, bądź zmieńcie zapis
Regulaminu mówiący w wynikach sportowych zapewniających komfortowy start. Finalnie
okazało się, że do strefy elity mógł wejść absolutnie każdy i w żaden sposób
nie było do kontrolowane. To tyle w sprawie dla wielu błahej, dla mnie jednak
istotnej.
Parking, biuro zawodów, szatnie, depozyt, toalety przygotowane
były wzorowo. Trasa oznaczona była idealnie. Znaczniki kilometrów z
pojedynczymi wyjątkami niemal precyzyjnie. Dodatkowo wyznaczono półmetek, co na
dystansie półmaratonu zdarzyło mi się pierwszy raz. Po biegu i ciepłym prysznicu
w czystej szatni chciałem zjeść posiłek, jednak w hali zamknięto już biuro
zawodów, a nikt z wolontariuszy nie wiedział gdzie wydają zupy za talony z
pakietu startowego. Okazało się, że trzeba było w tym celu wrócić na pergolę
Stadionu Olimpijskiego do strefy mety. Pergola ta, jest jednak zdecydowanie za
małym miejscem na zgromadzenie wszystkich uczestników biegu, często z
rodzinami, bądź znajomymi. Po przeciągniętej dekoracji w licznych kategoriach
nieśpieszno przystąpiono do losowania atrakcyjnych nagród rzeczowych (20
tabletów i samochód osobowy). Kompletnie nieprzemyślany Regulamin nakazywał by
wylosowane nazwiska biegaczy wyczytywać pojedynczo i dawać każdemu
szczęśliwcowi 90sekund czasu na zgłoszenie się na scenę. W rezultacie, przy już
opóźnionej porze startu loterii, trzeba było blisko 2 godzin by spośród chyba
100 wyczytywanych osób, doczekać się na szczęśliwe 21. Nie trzeba być geniuszem
by zauważyć, że sprawniej by to poszło w sytuacji wyczytania wszystkich
nazwisk, odczekaniu przykładowo nawet 5 minut i przeprowadzenia 2-3 dogrywek na
identycznych zasadach. I tak to przeszła nam koło nosa okazja nocnego pobrykania
po wrocławskiej starówce i dopiero koło 3 rozgoryczeni, zmarznięci, głodni i
zmęczeni poczłapaliśmy do auta. W domu byłem po godzinie 7 – wyczerpany, ale
szczęśliwy.
czas
1:14:15 PB
miejsce 22/4973, 7kat M-30, 9. Polak
drużynowo Szakale Bałut w 3osobowym zespole zajęły wysokie 5. miejsce (Andrzej Pietrzak 1:17:37 PB, Monika Kaczmarek 1:27:19)
Druga szakalica Monika oraz towarzysząca nam Kasia wyraźnie poprawiły swoje dotychczasowe rekordy.
***
Czas na krótkie roztrenowanie. Biegałem praktycznie non-stop od grudnia zeszłego roku. Trzeba dać odpocząć organizmowi i zaleczyć wszystkie mikrourazy. Nic poważnego na szczęście się nie przypałętało, ale nogi i płuca muszą czasem odsapnąć. Równie istotny jest też reset dla głowy, by zapomnieć na jakiś czas o bieganiu, poczuć jego głód na nowo i z wielką ochotą ruszyć do kolejnych przygotowań. Startem docelowym w II części sezonu jest październikowy maraton w Monachium. Jak pisałem już jakiś czas temu, wydaje mi się że jestem typem biegacza, który nie potrzebuje specjalnie długich przygotowań i stosunkowo szybko wchodzi na wysokie obroty. W poprzednim cyklu pod łódzki maraton poświęciłem aż 4,5 miesiąca na solidne treningi. Szczyt formy wypadł u mnie na początku marca, jeszcze przed połówką w Pabianicach (gdzie i tak zrobiłem świetną życiówkę, dalej już było tylko gorzej). Dlatego też wymyśliłem sobie skrócenie kolejnego cyklu do 2,5 miesiąca (co ma również związek z trekkingowym urlopem w Dolomitach w 2poł. lipca) Czy nie za krótko przekonam się 12. października na Stadionie Olimpijskim na mecie w Monachium.