niedziela, 26 kwietnia 2015

Bieg Oshee 10km (przy Orlen Marathon)

Szakale pod Narodowym

Do Warszawy wybraliśmy się z Szakalem Andrzejem w sobotę po południu. Przejazd Wybrzeżem Gdańskim od zjazdu z S8 do Mostu Poniatowskiego zajął nam dłużej niż podróż autostradą. Ot uroki stolicy :) Szukając biura zawodów nie mogłem stracić okazji wejścia na trybuny Stadionu Narodowego - wrażenia kapitalne! Koniecznie muszę tam przyjechać najlepiej na mecz piłkarski :) Na nocleg przez kolejne korki przedostaliśmy się na Włochy. Po 6 godzinach mocnego nieprzerywanego snu (a to u mnie rzadkość ostatnio) obudziłem się w bojowym nastroju. Miałem bardzo ambitny cel nabiegać wynik poniżej 34minut. Na śniadanie tradycyjnie wtrąbiłem kilka małych bułeczek z dżemem i miodem i popiłem je aż dwoma kawami. Kolejką miejską bardzo sprawnie dotarliśmy na południową Pragę, toaleta, depozyt i zaczęliśmy rozgrzewkę. Delikatnie mżyło, temperatura ok 12stC, momentami delikatne porywy wiatru. W tych dzikich tłumach ciężko było truchtać i mam nauczkę logistyczną (patrz Berlin), aby przy takich wielkich imprezach zaplanować miejsce, gdzie bezproblemowo można by przygotować nogi i płuca do intensywnego wysiłku. Do strefy startowej (poniżej 35minut - wielki plus dla organizatora za utworzenie takiej grupy) weszliśmy 10minut przed początkiem biegu. Nagle za sprawą pogody (nie ścisku w strefie) zrobiło się straszliwie duszno. No co ma być to będzie, powtarzałem sobie że dam radę. Okazało się, o czym nie wiedziałem, że linia startu była 100-150m dalej. Sposób w jaki się tam przedostaliśmy był dramatyczny. Linia elity odgrodzona była sznurem ochrony która chwyciwszy się za ramiona dreptała do przodu, a co chwila ktoś próbował się przeciskać pod, nad obok nich - no dantejskie sceny. Przyznaję, że widząc gęstniejącą stawkę "szczęśliwców", którzy już bezpiecznie kroczyli bezpośrednio za elitą, sam uległem presji i jakimś cudem bez wywrotki przedostałem się do przodu. Pozwoliło mi to zająć strategiczną pozycję w 3.linii :) Zaraz po starcie odnaleźliśmy się z Krzyśkiem Krygierem, który dziś planował zdecydowanie rozprawić się z 34minutami, ale pierwszą piątkę zakładał w tempie które mnie podkusiło. Pierwszy kilometr idealnie w 3:24, minęliśmy Most Świętokrzyski i ruszyliśmy Wybrzeżem Kościuszkowskim wzdłuż Wisły. Krzysiek zaczął mi się delikatnie oddalać, ale widziałem na zegarku że i tak jest za szybko. Tempo 2km wyniosło 3:19, mimo to biegło się bardzo swobodnie. Do zbiegu w słynne już za sprawą wymagającego podbiegu Sanguszki przez odcinek ok 2km nieprzyjemnie zacinał przeciwny wiatr - na szczęście miałem tam za kim się schować i nie traciłem energii potrzebnej na dalszą część trasy. Sam podbieg ma ok 400m długości, pokonałem go dość asekuracyjnie i zacząłem tracić kontakt z moim wiatrochronem znad Wisły. Już na wypłaszczeniu nie potrafiłem wkręcić się na wcześniejsze obroty, a cenne sekundy uciekały. Nogi były luźne, wypoczęte, nie przeginałem w końcu po maratonie ani z objętością, ani z intensywnością tym bardziej. Płuca natomiast nie nadążały z absorpcją tlenu i zacząłem dyszeć jak lokomotywa. Minęło mnie kilka osób, nie umiałem się z nimi zabrać. Półmetek pokonałem równo w 17:30 i tym samym zweryfikowałem plany czasowe i dążyłem do minimalnej choć życiówki (34:2x). Nie kontrolowałem jednak czasu, biegłem już na samopoczucie oszczędzając siły na mocny finisz. To co podbiegaliśmy na czwartym kilometrze, mieliśmy odzyskać na kilometrze siódmym. Rozluźniłem się, minąłem jedną kobietę, zbliżyłem się do uciekającej mi grupki m.in. z biegnącym treningowo Yaredem Shegumo. Wracając na prawobrzeżną część Warszawy ponownie Mostem Świętokrzyskim postanowiłem zacząć finisz od znacznika 8.km. Dopiero tu spojrzałem na zegarek i niestety było już pozamiatane - 28:15 na tarczy Garmina nie pozostawiło mi złudzeń. Nie przyspieszę poniżej 3:10/km... Kilometr przedostatni w 3:21 i pomyślałem sobie wtedy - kurczę, wciąż mam duży zapas siły, spróbuję ten ostatni pobiec poniżej 3minut. Gdy jednak już na wysokości stadionu pojawił się jeszcze jeden podbieg to moja motywacja momentalnie gdzieś się ulotniła i nawet już na ostatniej prostej nie chciało mi się efektownie zafiniszować i ostatecznie 10.km przebiegłem w 3:20, a cały dystans w 34:56.

Łapiąc oddech już za linią mety poznałem efekt bardzo udanego startu Krzyśka Krygiera - 33:47 to jego nowy wspaniały rekord. Wielkie gratulacje dla niego, również i w tej relacji załączam :) Andrzej przybiegł niecałe 50sekund za mną i tym samym potwierdził swoją solidną formę.
 


3 komentarze:

  1. Mauro, sądzisz że znajomość trasy jakoś wpływać na rezultaty? Wiadomo, że jak jest forma to wszędzie polecisz świetnie, ale przecież jesteś w formie teraz. Jesteś w stanie się zmotywować do dwóch startów w tak krótkim odstępie czasu, czy raczej dychę w wawie traktowałeś bardziej jako ostry trening?

    OdpowiedzUsuń
  2. zdecydowanie wpływa! bardzo często, niemal zawsze analizuję trasę.. tym razem to zbagatelizowałem, bo sobie wmawiałem że biegnąc w grupie profil nie ma żadnego znaczenia - otóż ma! pozwala umiejętnie rozłożyć siły, nie zaprzątasz sobie również głowy wątpliwościami czy to już właściwy moment na finisz... Nie traktowałem Orlenu treningowo, to był nieudany atak na PB - bardzo dziwna niemoc mi towarzyszyła, ale chyba najbardziej siedziała ona w głowie. Może rzeczywiście zabrakło motywacji.. Czy jestem w formie? Formę szykowałem na maraton, tym razem szczęśliwie z nią nie przestrzeliłem :) Chcąc teraz pobawić się krótszymi dystansami muszę jednak popracować na większych prędkościach.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia z Biegu OSHEE 2016: http://ipragapoludnie.pl/artykul/bieg-oshee-2016-przebiegl-przez-prage-poludnie-cz1-zdjecia/47996

    OdpowiedzUsuń