poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Maraton Łódzki 2015

39km, Konstantynowska - foto: Justyna So
Przygotowania do wiosennego maratonu rozpocząłem po 2tygodniowym okresie roztrenowania na początku grudnia. W okresie 19tygodni (ponad 4 miesięcy) przebiegłem blisko 2200km, co daje średnio 18km na dzień treningowy. Jeszcze jesienią zeszłego roku zaplanowałem sobie comiesięczne starty kontrolne w Pucharze Maratonu, który rozpoczął się jeszcze w listopadzie. Formuła zawodów obejmowała 5 przełajowych biegów na dystansach od 5 do 25km, a opuściłem jedynie ten drugi z kolei (10km), który przypadł na okres mojego roztrenowania. Miejsca w czołówce każdego z biegów (kolejno miejsce 2, 3, 1, 1) pozwoliły mi zwyciężyć w całym cyklu. To moja pierwsza wygrana przy takiej pucharowej formule i taki sukces bardzo cieszy. Często jednak tak bywa, że rodzą nam się nowe pomysły i zdecydowałem się na dodatkowy start już tym razem uliczny w półmaratonie na 3 tygodnie przed docelowym startem na 42km. Czas na mecie daleko odbiegał od moich oczekiwań, ale taki rezultat wyzwolił tylko we mnie spore pokłady sportowej złości i z niecierpliwością oczekiwałem maratonu. 

Najważniejszą nocą dla maratończyka jest ta .. przedostatnia. To ją trzeba koniecznie zdrowo przespać, bo ta kolejna bardzo często pod wpływem emocji przedstartowych i tak idzie na straty. Nie inaczej było u mnie - 4 godziny często przerywanego snu i na domiar złego silny ból głowy, nawet mocne proszki przeciwbólowe nie pomogły. Adrenalina nad ranem zaczęła jednak robić swoje i na rozgrzewce nic już nie doskwierało. Przy okazji Maratonu Łódzkiego zorganizowano Mistrzostwa Polski (MP) kobiet, a żeby dodatkowo uatrakcyjnić zawody zdecydowano rozegrać "bieg pościgowy". Zawodniczki startujące w MP wraz z zagraniczną elitą ruszyły ze startu 18minut przed resztą stawki, bowiem tyle wynosi różnica w rekordzie Polski mężczyzn i kobiet. Biegacz, który jako pierwszy miał dotrzeć do mety wygrywał Forda Fiestę. Formuła jest na pewno ciekawa, jednak osobiście nie mogła mi przypaść do gustu, bowiem zamykała przede mną furtkę szansy na bieg z czołowymi kobietami.

Temperatura na starcie sięgała 4stC, słońce szczelnie przykrywały chmury, a wiatr był zdecydowanie słabszy niż przed 3 tygodniami na półmaratonie w Pabianicach. Ruszyłem planowo bardzo ostrożnie - pierwsze 2 kilometry wyszły po 3.49/km. Byłem umówiony z kolegą na wspólny bieg, niestety mimo wolnego początku po 10minutach zostałem sam, a 50m przede mną biegła dwójka: Marcin Fudarlej z Kielc i Krzysztof Pawłowski z Tczewa. Nie zaryzykowałem zniwelowania dystansu, bardziej czekałem kiedy ustabilizują tempo, bo zaraz po starcie od Marcina usłyszałem że "chce złamać 2.40, a początek zacząć wolno". Pierwsza piątka wypadła tuż za moim domem, a jej pokonanie zajęło mi 18:40 [3:44] - miałem 5 sekund zapasu na całości względem zakładanego tempa. Koło 8km dołączył do mnie kolega szakal na rowerze i aż do mety miałem jego wsparcie słowne oraz żywieniowe. Biegło się rewelacyjnie. Kolejna piątka (5-10km) stuknęła w 18:43, a ja czułem, że nawet nie lecę w II zakresie. Trasa na tym odcinku przebiegała świeżo wyremontowaną Piotrkowską, na której było kilka zorganizowanych punktów kibicowania. Mimo średniej dla osób niebiegających pogody trochę Łodzian również śledziło przebieg zawodów. Czas następnej piątki (10-15km) to 18:31, także delikatnie przyspieszyłem, ale to bardziej dzięki profilowi trasy, która na tym odcinku miała kilka zbiegów. Po godzinie biegu (16km) sięgnąłem po pierwszy żel energetyczny. Od 17 do 24km trasa prowadziła przez nieznane mi rejony Łodzi, których atrakcyjność, co tu dużo pisać, jest mocno dyskusyjna. Gdybym nie analizował mapy biegu, to miałbym pewnie wątpliwości czy to aby na pewno jeszcze miasto... Na półmetku zegarek wskazał mi czas 1:18:22, zatem miałem 38sekund zapasu względem założeń. Strata do dwójki przede mną powiększyła się do ok 250m i raczej chłopaki nie sprawiali wrażenia jakby specjalnie forsowali tempo. Biegli luźno obok siebie, nawet nie zauważyłem by współpracowali przy krótkich odcinkach porywów wiatru... Wciąż nie odczuwałem żadnych trudów biegu. Za wspomnianym wcześniej 24km wbiegliśmy na słynną ulicę Maratońską. Za 25km chwyciłem drugi żel - bardziej zdroworozsądkowo niż za potrzebą. Tak jak należy wyprzedzać moment nadejścia pragnienia, tak samo nie można dopuścić do całkowitego wyczerpania się paliwa mięśniowego. Do nawrotki za 27km musiałem trochę mocniej pocisnąć, bo tu akurat wiatr nieprzyjemnie zacinał. Zaraz za "agrafką" podmuchy stały się jednak sprzymierzeńcem - tym razem na Maratońskiej nie wiało w obie strony :) Lubię nawrotki - można dokładnie wyliczyć stratę/przewagę do reszty stawki. Nad kolejnym Arturem Kamińskim ze Skierniewic miałem 3:40, a 20s za nim podążał Szakal Andrzej Pietrzak - także było to około kilometra różnicy, a ja właśnie odpoczywałem biegnąc z wiatrem i zacząłem wizualizować sobie ostatnie 15km trasy... Trzydziesty kilometr, czyli "początek" maratonu, minąłem z minutową przewagą względem założeń przedstartowych. Mięśniowo zacząłem odczuwać pierwsze trudy biegu, ale już zaraz miała na mnie czekać najwierniejsza kibicka - moja druga połówka Beata :) Jej obecność trywialnie muszę stwierdzić, że dodała mi mnóstwo sił na następne minuty. Za 32km pojawiły się pierwsze krótkie skurcze, które zaczepnie atakowały dwugłowe ud. Dobrym lekarstwem w takim momencie jest odżywienie mięśni kofeiną. Miałem na tą okoliczność specjalny żel, o który poprosiłem wciąż dzielnie jadącego przy mnie Szakala Szymona. Piątkę 30-35km pokonałem jeszcze bardzo przyzwoicie w 18:58 [3:48], jednak tuż przed 35km znienacka zaatakowała mnie silna kolka, która wymusiła zwalnianie. Kolejny 36km jeszcze siłą rozpędu pokonałem poniżej 4/km, ale odczyty następnych były już dramatyczne: 4:12, 4:13, 4:13, 4:05. Człapiąc mocno skulonym udało mi się na 40km (piątka 35-40 śr po 4:09/km) w jakimś głębokim amoku odczytać na tarczy Garmina 2:31:15. Błyskawicznie roztrwoniłem swoją "zaliczkę" sekund i zaczęła się walka o złamanie 2:40. Na końcowe 2,2km miałem 8:45. Ani przed moment nie zwątpiłem że się uda. Tabliczkę z 41km minąłem znowu po ponad 4minutach, ale to był ten moment gdzie wykrzesałem z siebie resztki ambicji i przyspieszyłem do 3.51/km na kilometrze 42gim. Zostało 46sekund, a do mety już tylko 195m. Nie było jednak mowy o żadnym sprincie. Pamiętałem dokładnie, że zaraz będzie ostry zbieg do Atlas Areny, hopka i skok w ciemność hali, po którym trzeba bardzo uważać aby nie stracić równowagi. Wbiegłem wycieńczony na ostatnią prostą, widzę zegar, jest już płasko, oczy odzyskały akomodację, unoszę ręce i tak rozprawiam się z niezwykle istotną z psychologicznego punktu widzenia barierą 2godzin i 40minut na królewskim dystansie.
film - B.Oleksiewicz

Bardzo dziękuję Szymonowi za kapitalne wsparcie na rowerze i nieustanne zagrzewanie do walki na ostatnich kilometrach.

czas 2:39:54
miejsce 21 Open, 6 Polak M, 1 Łodzianin

start, kolejno z lewej: ja, Szakal Andrzej, Fudarlej, Pawłowski - foto S. Nowakowski

Piotrkowska 10km - foto S. Nowakowski




Politechniki 15km


Maratońska 30km - foto S. Nowakowski



zbieg do Atlas Areny - foto datasport.pl

najlepsi Szakale, mistrzowie Łodzi - foto T. Bedyk


4 komentarze:

  1. Gratulacje Maurycy. Sam widzisz gdzie bijesz rekordy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak jest forma to i na Saharze by dało radę :P dzięki, pozdrawiam

      Usuń
  2. Gratuluję! Od jakiegoś czasu obserwuję Twojego bloga i przyznam, że wśród obecnej blogosferowej papki, właśnie Twoje podejście uważam za godne naśladownictwa i z zainteresowaniem czytam każdy wpis :) Nie ma tu tych całych endorfinek, słit foci, pytania "biegaliście?", dywagacji po co się tak spinać skoro nie jesteśmy zawodowcami i tekstów "Biegam bo lubię", etc... Widać, że jesteś człowiekiem z pasją i ambicją i pomimo może, jakiś tam biegowych "wpadek", podchodzisz do biegania rzeczowo i hm, nazwijmy to z dużą nutą pedantyzmu i perfekcjonizmu treningowego, co jest mi bardzo bliskie, mimo, że ze mnie to jeszcze patrząc po wynikach, totalna amatorszczyzna, ale wierzę, że w przyszłości lata sumiennego treningu zaowocują. :) Pozdrawiam i życzę kolejnych świetnych życiówek i satysfakcji z treningów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy charakter bloga znajduje swoich czytelników. Jest zapotrzebowanie zarówno na socjoexhibicjonizm, jak i treningowe rzemiosło. Niezmiernie mi miło czytać tak przyjemne dla oka słowa. Wielkie dzięki i do zobaczenia na biegowej ścieżce.

      Usuń