piątek, 10 października 2014

Obóz w Szklarskiej 24.09 - 10.10

W środę 24.09 zaraz po pracy wyjechałem samotnie do Szklarskiej Poręby. Pierwotnie mieliśmy jechać na pełne 2tyg obozu razem z Szakalem Andrzejem, ale obowiązki w pracy uziemiły go aż do wtorku. Był to już trzeci z rzędu obóz biegowy. Wielu znajomych zazdrości mi takiej możliwości, a ja najzwyczajniej w świecie za zgodą małżonki dzielę roczny urlop wypoczynkowy na pół i pierwszy wyjazd spędzamy razem, a drugi mam dla siebie. Tym razem zdecydowałem się na wariant zjazdu z gór tuż przed maratonem. Zarówno dwa lata, jak i rok temu miałem super "noszenie" w kilka dni po powrocie do Łodzi, a im bliżej startu tym ta forma gdzieś się ulatniała. Jest to nowe doświadczenie i wielka zagadka jak zareaguje na to mój organizm.

Pierwsze dni obozu minęły pod znakiem dużej objętości i pobudzania krótkimi jednostkami szybkościowymi. Trzeciego dnia miałem biegową wycieczkę w wysokie Karkonosze, a nazajutrz wymagający długi bieg ciągły na tzw. siodle - Szosą Jakuszycką do Harrachowa, nawrotka na Zakręt Śmierci i zbieg do miasta, czyli najpierw długo w górę, długo w dół, długo w górę, długo w dół i na koniec stromo w górę i stromo w dół :) Trening jest mocno wymagający mięśniowo, nogi nieco wariują przy zmianie nachylenia - polecam :) Na zakończenie tygodnia podjechałem się zregenerować do term w jeleniogórskich Cieplicach. 

W tygodniu następnym istny galimatias bodźców - 2 wycieczki górskie, zakresy drugie i trzecie, szybkość  i oczywiście dużo kilometrów. Przekroczyłem 200km, co zdarza mi się tylko na obozach. Jeden trening szybkościowy udało mi się zrealizować na remontowanym stadionie tartanowym i na szczęście nikt mnie stamtąd nie wygonił. Dwukrotnie podjechałem na saunę fińską.

Pierwsze trzy dni tygodnia startowego maratońskiego to dieta białkowa - tym razem delikatna, ale jednak była. Temat był już wałkowany setki razy, ale jeśli ktoś nie spotkał się z zagadnieniem to tłumaczę: Ograniczając spożycie węglowodanów i podtrzymując jednocześnie trening długodystansowy wypłukujemy organizm z paliwa - glikogenu. W diecie skupiamy się na białkach i tłuszczach. Jesteśmy senni i osłabieni. A od czwartku przechodzimy na węglowodany. Organizm po takim eksperymencie magazynuję glikogen z cukrów na zapas, bojąc się że niedługo go znowu zabraknie. W efekcie tuż przed startem glikogen kipi nam uszami. Jest wielu zwolenników i przeciwników takiej diety. Myślę że przy moim trybie dwóch startów w roku taki zabieg nie jest niebezpieczny dla zdrowia. Tym razem jednak nie wykluczyłem cukrów całkowicie, ale znacząco zredukowałem w diecie ich ilość.

Ostatni mocny akcent zrobiłem we wtorek, a w kolejne dni już miałem tylko luźne treningi, a wolne dopiero w sobotę. Do piątku w tygodniu startowym nabiegałem ponad 80km. I dużo i mało. Większa redukcja i "głębszy" tappering mógłby być szokiem dla organizmu i pozornym usypiającym czujność rozluźnieniem.

Ze Szklarskiej wyjechaliśmy w piątek po porannym rozbieganiu. Nocujemy u rodziny Andrzeja pod Monachium. Start jest w niedzielę o 10tej. Myślę, że stać mnie na wynik 2.38 i o taki będę walczył.


1 komentarz:

  1. Będę śledził wyniki. Jak robota zrobiona - powinno być dobrze. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń