niedziela, 12 października 2014

Monachium - wreszcie...

Długo ciągnęły się ostatnie dni. Choć z drugiej strony czas działał tylko na moją ... korzyść, gdyż po ostatnim wtorkowym bardzo mocnym akcencie chyba solidnie się podciąłem. Mięśniowo od środy umierałem, byłem totalnie rozbity i załamany perspektywą lichej nadziei na zregenerowanie się. W czwartek w Szklarskiej jeszcze solidnie pobiegałem, ale oczywiście już na regeneracyjnych prędkościach. Po krótkim piątkowym rozruchu i lekkich rytmach, które były niestety dość wymagające, przez ułamek sekundy przeszła mi przez głowę myśl o przepisaniu się na półmaraton. Nie po to jednak tak mocno trenowałem by poddać się przed startem. W sobotę odebraliśmy z Andrzejem pakiety, pokręciliśmy się po EXPO i zahaczyliśmy o BMW Welt (myśląc, że to muzeum, a ono było tuż obok :P). Przez ostatnie 2tygodnie spałem średnio po 6-7 godzin. Niestety stres przedstartowy w zespół z intensywnym treningiem nie pozwalał mi na więcej. O drzemkach między treningami nie mogłem nawet marzyć. Ostatniej nocy spałem 6godzin, tragedii nie ma - aczkolwiek na dyspozycji musiało się to odbić.

Jadąc na start pod Stadion Olimpijski w Monachium temperatura nie przekraczała 10stC, ale było słonecznie i niemal bezwietrznie. Po rozgrzewce zostawiłem na barierkach długą bluzkę z łódzkiego maratonu (tą z tym pięknym logo :P) i rękawiczki - tak, jako chyba jedyny rozgrzewałem się w rękawiczkach, ale zmarźlak ze mnie straszny. Udało mi się wcisnąć do 1.linii startowej i nieco zaskoczony (bo bez odliczania) punktualnie o 10tej ruszyłem na podbój Monachium.

5km - 18:37
10km - 37:21
21,1km - 1:19:00 - IDEALNIE Z ZAŁOŻENIAMI
30km - 1:52:06 - wciąż OK, ale dorwała mnie lekka z czasem nasilająca się kolka i musiałem lekko zwolnić
od 37km zaczął się dla mnie maraton, zagryzłem zęby i na niemiłosiernie ciężkich nogach wizualizowałem sobie końcówkę trasy jako pętle na parku na łódzkim Zdrowiu, dużo myślałem o arcyciężkich treningach, o wielu wyrzeczeniach i o tym że BÓL PRZEMIJA, A SATYSFAKCJA BĘDZIE TRWAŁA PRZEZ KILKA MIESIĘCY.

Tempo momentami spadało powyżej 4/km. Najwolniejszy kilometr wyszedł chyba w 4.10. Cel wynikowy jak to często bywa ewoluował - z planowanego 2.38, do złamania 2.40, ale na 40km już wiedziałem że to nierealne. Cieszyłem się jednak z nowej życiówki, bo wiedziałem że już muszę ją dowieźć do mety. I ta radość pozwoliła mi przyspieszyć i ostatnie 1,2km (od 41km) pokonałem tempem 3.46/km - nigdy tak nie kończyłem żadnego z moich sześciu maratonów. Wbiegając samotnie na Stadion Olimpijski skierowano mnie na zewnętrzne tory. Później zauważyłem, że jednak wszyscy pozostali biegli przy krawężniku - ktoś czegoś nie dopilnował, jednak straciłem na tym nie więcej niż 3-4sekundy. Wbiegając na metę nie miałem siły się uśmiechnąć, nie umiałem się cieszyć. Zatrzymałem zegarek po 2:40:30, co jest moim nowym rekordem życiowym - po 2 latach w końcu poprawiłem Poznań i to o ponad minutę

Zająłem 32. miejsce na ponad 6,2tys startujących (10 w kat M-30-35) i 1m wśród blisko 50 Polaków :). Andrzej dobiegł do mety łamiąc 2.45 - do rekordu zabrakło, ale jak sam przyznaje nie trenował za solidnie :P. Jutro czeka nas długa i bolesna droga powrotna do Łodzi - ale było warto!

4 komentarze:

  1. Gratulacje!
    Pozdrawiam.
    Jackama

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Właśnie jestem po drugiej plastyce przepukliny, w grudniu lewa strona a 10 dni temu prawa. Mam nadzieję, że to już koniec przygód i wreszcie wrócę do biegania. Na dzień dzisiejszy spadłem chyba do trzeciej ligi, ale nie poddaję się i będę walczył. Twojego bloga czasem przeglądam i podziwiam za konsekwencję w dążeniu do upragnionego celu. Powoli, małymi kroczkami i to przynosi efekty.

      Usuń
  3. Co nie zabije to nas wzmocni - teraz pewnie jeszcze z 2 tygodnie trzeba przeczekać i pomału cierpliwie powrócić do pasji biegowej. Przyjemny będzie szybki powrót do Primera Division :) czego Ci życzę walczaku!
    pzdr

    OdpowiedzUsuń