Decyzja o starcie była całkowicie spontaniczna. Surfując w
sieci trafiłem na reklamę imprezy, do której zawsze byłem sceptycznie
nastawiony i pomyślałem że w sumie czemu by nie spróbować swoich sił na
dystansie ultra – będzie to przy okazji świetny test mięśniowej wytrzymałości przed
planowanym już od dawna Maratonem Karkonoskim… Docelowym startem wiosennym był
maraton w Gdańsku. Cztery tygodnie przerwy przed Wingsem wydawały się rozsądnym
posunięciem. Niestety na skutek problemów zdrowotnych nie ukończyłem startu nad
morzem (zszedłem z trasy na 16.km) i po dwóch tygodniach czekała mnie „poprawka”
na własnych śmieciach w Łodzi. Zacząłem się wówczas poważnie zastanawiać czy
nie potraktować jednak Wingsa towarzysko, bo w końcu na pewno nie zdążę się
zregenerować w tak krótkim czasie. Znakomite samopoczucie po łódzkim maratonie
zadecydowało, że jednak powalczę i za cel wyznaczyłem sobie barierę 60km (tempo
4:05/km).
Tydzień przed startem wykonałem ostatni długi trening –
półmaraton w tempie 4:10 i było to w dzień po krosowej mocnej dziesiątce.
Pozostało mi tylko wyczekiwać swojego oficjalnego debiutu na asfaltowym ultra.
Mocno zredukowałem objętość i do niedzieli miałem na liczniku raptem 42km z
dwoma dniami wolnymi.
Do Poznania wybrałem się busem z wesołą ekipą EVErRUN i
Przyjaciele. Krótka rozgrzewka – wolne 1,5km truchtu, trochę gimnastyki, żel
energetyczny, dwa rytmy z odnalezionym w tłumie kolegą Jankiem z Łodzi (z
którym planowaliśmy wspólny początek) i spokojnym krokiem udaliśmy się na
start. Tam miła pogawędka z ultrasem Pawłem Kaszycą i góralem Kamilem
Leśniakiem. Przed sobą dojrzałem „chłopaków z Psiego Pola” (jak sami o sobie
mówią), czyli Andrzeja Witka i Grześka Gronostaja. Chłopaki przed dwoma
tygodniami potwierdzili wysoką formę i zanotowali kolejny maratoński występ
poniżej 2:30. Punkt 13 nasz mistrz Adam Małysz klaksonem auta dał nam znak do
startu.
Z Jankiem byliśmy umówieni na tempomat 4:00 w początkowej
nieustalonej fazie biegu :) Mimo solidnie zaciągniętego hamulca cały czas wychodziło nieznacznie szybciej.
Nie traktowaliśmy jednak biegu wybitnie poważnie, a bardziej traktowaliśmy go
jako zabawę i okazję do rozmowy. W trakcie pierwszych kilkunastu kilometrów
wymieniliśmy więcej zdań, niż przez kilka lat w Łodzi ;-)
Pierwsze 10km
stuknęło po 39:19 (3:56/km), cały czas biegliśmy w towarzystwie Andrzeja i
Grześka i powoli zbliżaliśmy się do prowadzącej kobiety. Strategia odżywiania
przewidywała że od 20.km co dziesięć będę przyjmował jeden żel, a od 30.minuty co
kwadrans 1 pastylkę Dextro. Zajęty rozmową pierwszą pastylkę przyjąłem dopiero
po 45.minucie i chwilę później wysunęliśmy się z Jaśkiem na prowadzenie. Przed nami
biegła Joasia Zakrzewski (zwyciężczyni) i towarzyszyła jej obstawa na motorze z
kamerą. Przyjemnie było ogrzać się nieco w jej cieniu i tak trafiło nam się
nasze 5 minut „fejmu” ;-) Około 16km na jednym z długich podbiegów chłopaki z
PP wraz z Kamilem znowu byli koło nas – widać było że są na spokojnym
rozbieganiu i utrzymują stałe tempo niezależnie od profilu trasy. Druga
dziesiątka zajęła mi 39:38 (3:58/km) i wciąż biegłem na sporym komforcie. Wmusiłem
w siebie pierwszy żel i dalej klepałem swoje. Przy jednym z lasów toy-toi
Jasiek odpadł niestety z naszej grupki. Po kilku minutach dołączył do nas Kamil
Kunert (2:37 w Gdańsku). Nie spodziewał się takiego fajnego „pociągu” i zaczął
nieco szybciej, ale dzięki krótkiej przerwie na sikanie zaraz go skleiliśmy.
Tymczasem i mój pęcherz coraz głośniej dopominał się odkręcenia kurka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz