Przejazd do Włoch zaplanowaliśmy nocą 7/8.08. Mając w perspektywie męczącą jazdę wybrałem dodatkowy dzień urlopu by po piątkowym porannym treningu spokojnie się spakować i wypocząć przed podróżą.
pt 7.08 (Łódź): tempo run 3-2-1km p4-3` ....... 3:38-3:35-3:30/km
sb 8.08 (Arco): na miejsce dotarliśmy dopiero po południu, po ponad 1300km i 17g za kółkiem (korki) byłem wykończony, a szans na drzemkę w tym upale nie było - nie miałem ochoty nawet na wolne krótkie człapanie i tak snułem się między basenem, a lodowatą rzeką.
ndz 9.08: long run BNP 2h (60` 4:40/km + 30` 4:25/km + 20` 4:00/km + 10` 4:50/km)
Zbiegłem ścieżką rowerową przez Arco do Torboli nad Gardą, tam zrobiłem rekonesans bocznych odnóg ścieżek i zawróciłem w stronę campu. W trakcie musiałem jeszcze zrobić 2 nawrotki by dokręcić do planowanych 2godzin. Trening okazał się wymagający mięśniowo, przy tempie lekko poniżej 4/km puls momentami znacząco przekraczał 160bpm, a pod koniec zaczęło mnie nawet boleć ramię od dźwigania bidonu, który swoją drogą uratował mi życie w tym skwarze.
pn 10.08: rano 16km 4:45/km, wieczorem 8km 4:30/km + stabilizacja 10`
Dziś ścieżką rowerową pognałem w drugą stronę, w kierunku miasteczka Dro. Za znacznikiem 10km ścieżka wpada na szosę i biegnie przez nieciekawą miejscowość Ceniga. W samym Dro jest już znacznie piękniej, przebiegałem wąskimi uliczkami wśród wysokich kamienic, na rynku nawróciłem i nieco okrężną drogą zbiegłem do Arco. Wieczorna stabilizacja była raczej symboliczna, nie miałem coś weny na dłuższe wygibasy.
wt 11.08: rano tempo run 8x1km 3:30/km p90s, wieczorem 8km 4:20/km + 8x100R (16s) stadion
Kilometrówki biegałem na wahadle między 8 i 9km ścieżki wzdłuż Fiume Sarca. Końcowy puls wyniósł zaledwie 167bpm, a spadek po 1min był bardzo przyzwoity do 121bpm. Na papierze trening ten wyglądał gorzej, a wszedł mi naprawdę nieźle. Wieczorem złapałem niezłe noszenie, trafiłem na tartanowy stadion w centrum Arco, gdzie mocno pobiegałem 100metrowe powtórzenia. Po treningu wpadła pierwsza i nieostatnia pizza :)
śr 12.08: rano i wieczorem po 13km 4:45/km; Riva del Garda
Wczorajsze tempo run jednak trochę mnie sponiewierało i poranne bieganie nie było za komfortowe. Tym razem nie zbiegałem do ścieżki, a ruszyłem drogą z campingu po prawobrzeżnej części Sarci, przez Cenigę i Dro aż do ruchliwej szosy, gdzie Garmin jak na zawołanie wskazał mi półmetek treningu i spokojnie mogłem zawrócić. Po śniadaniu podjechaliśmy do Rivy del Garda - urokliwego miasteczka ze średniowieczną twierdzą i bardzo klimatyczną starówką. Zmęczeni upałem zahaczyliśmy o plażę. Temperatura wody jeziornej okazała się bardzo przyjemna, a kąpiel w tym największym i najczystszym włoskim akwenie śródlądowym była niewątpliwie miłym doświadczeniem. Wieczorne rozbieganie okazało się już bardzo komfortowe, a pulsometr zmierzył mi średnie tętno zaledwie na poziomie 122bpm.
czw 13.08: rano T42 - 3x3km 3:44/km p1km, wieczorem 8km 4:40/km + stabilizacja 30`
Takiego treningu bez śniadania nie powinienem nawet próbować wykonywać. O ile na wcześniejszych na głodniaka jakoś dawałem radę, to dziś to nie mogło się udać. No ale co zrobić skoro już od 8rano słupek rtęci przekracza 30stC. Opcja wyczołgiwania się z namiotu o 4rano i poszukiwania żarcia z latarką w bagażniku była słaba. Myślałem, że żel energetyczny rozwiążę problem, ale on nigdy nie zastąpi porządnego zastrzyku mocy ze śniadania. Zgodnie z planem trójki mogłem latać w lekkich widełkach tempowych i prawie się zmieściłem. Po pierwszych 2km już wiedziałem, że będzie kiepsko, nawrotki mocno wybijały mnie z rytmu i w końcówkach już tylko odliczałem pierw minuty i później sekundy do końca drogi przez mękę. Ten trening najbardziej mnie sponiewierał ze wszystkich we Włoszech, ale cieszę się że z zaciśniętymi zębami udało mi się go ukończyć. Wieczorna stabilizacja była już konkretna, może nawet za bardzo bo mięśnie brzucha odczuwałem jeszcze w niedzielę :)
pt 14.08: 17km 4:55/km + wycieczka do Werony
Bardzo spokojne regeneracyjne rozbieganie do Gardy i z powrotem. Po śniadaniu podjechaliśmy na przepiękną wycieczkę do miasta szekspirowskich Romea i Julii. Wiedząc jaki trening czeka mnie nazajutrz wieczorem skusiłem się na włoskie spaghetti carbonara - no pyszne i owszem, ale porcje daleko odbiegają od biegowych ;-)
sb 15.08: rano 13km BC2 3:53/km + 6x100R (16s), wieczorem 8km 4:45/km
Skoro akcent, to ponownie wahadło 8-10km. Przy treningu w II zakresie mogłem najdobitniej przekonać się jak zmienia mi się tempo w obie strony ścieżki przy zachowaniu zbliżonej intensywności. Oscylowało ono od 3:43 w dół, aż do 4:03 w górę rzeki. Średni puls wyniósł 161bpm, ale od 9km biegłem już powyżej 165bpm - spiąłem jednak poślady i ukończyłem trening zgodnie z założeniami, choć w końcówce być może lekko przekraczałem granicę II zakresu. Po chwili oddechu dorzuciłem 6 mocnych 100metrówek.
ndz 16.08: long run 27km 4:25/km
Mając w pamięci bolące od dźwigania bidonu ramię, tym razem hasałem na pętli ~7km i po każdym okrążeniu sięgałem po kilka łyków z zabunkrowanego izotonika. Był to taki typowy trening na odfajkowanie, na zaliczenie. Pod koniec mięśnie musiały już nieco mocniej popracować, pozytywnie zaskoczył mnie puls, który wyniósł tylko 137bpm, co przy tym tempie jest u mnie rzadko spotykane.
Mając w pamięci bolące od dźwigania bidonu ramię, tym razem hasałem na pętli ~7km i po każdym okrążeniu sięgałem po kilka łyków z zabunkrowanego izotonika. Był to taki typowy trening na odfajkowanie, na zaliczenie. Pod koniec mięśnie musiały już nieco mocniej popracować, pozytywnie zaskoczył mnie puls, który wyniósł tylko 137bpm, co przy tym tempie jest u mnie rzadko spotykane.
pn 17.08: rano 15km 4:45/km (z długim podbiegiem), wieczorem 8km 4:45/km + stabilizacja 30`; Wodospad Varone
Po wczorajszych monotonnych pętlach, miałem ochotę zapuścić się gdzieś dalej. Trafiłem na niepozorny szlak turystyczny, który początkowo łagodnie wznosił się do góry, ale już zaraz stromizna okazała się mocnym wyzwaniem dla obolałych mięśni. Wdrapawszy się na elegancki punkt widokowy (100m przewyższenia) chwilę odsapnąłem i z impetem ruszyłem w drogę powrotną. Po obiedzie wyciągnąłem małżonkę w pobliże Rivy nad Gardą pod wodospad Varone na rzece Magnone. Z 90 metrów woda spada do pewnego rodzaju skalnego leja głębokiego na 55 m i płynie dalej wąwozem wydrążonym przez potok. Przy wodospadzie zainstalowano drabinki i podesty, umożliwiające obejrzenie go z bliska. Pewien niesmak pozostawiło w nas jednak jaskrawe podświetlenie okolicznych atrakcji wewnątrz jaskiń i kompletnie nie pasująca do miejsca klasyczna muzyka brzdąkająca w tle.
Po wczorajszych monotonnych pętlach, miałem ochotę zapuścić się gdzieś dalej. Trafiłem na niepozorny szlak turystyczny, który początkowo łagodnie wznosił się do góry, ale już zaraz stromizna okazała się mocnym wyzwaniem dla obolałych mięśni. Wdrapawszy się na elegancki punkt widokowy (100m przewyższenia) chwilę odsapnąłem i z impetem ruszyłem w drogę powrotną. Po obiedzie wyciągnąłem małżonkę w pobliże Rivy nad Gardą pod wodospad Varone na rzece Magnone. Z 90 metrów woda spada do pewnego rodzaju skalnego leja głębokiego na 55 m i płynie dalej wąwozem wydrążonym przez potok. Przy wodospadzie zainstalowano drabinki i podesty, umożliwiające obejrzenie go z bliska. Pewien niesmak pozostawiło w nas jednak jaskrawe podświetlenie okolicznych atrakcji wewnątrz jaskiń i kompletnie nie pasująca do miejsca klasyczna muzyka brzdąkająca w tle.
wt 18.08: rano 6km tempo run 3:36/km, po obiedzie lekki trekking 2h, wieczorem 4km 4:45/km + 8x100R (17s)
Bieg ciągły na wahadle z 3 nawrotkami - tym razem wrzuciłem co nieco na ruszt, ale na tyle mało, że po pół godzinie mogłem już komfortowo wybiec na trening. Zaledwie po minucie od początku akcentu miałem dość :) Noga absolutnie nie podawała, ale się nie poddałem. Na szczęście z czasem kulosy się rozruszały i finalnie trening okazał się lżejszy od trójek sprzed kilku dni. Z pulsem dojechałem niemal do 180bpm, ale średni wyniósł zaledwie 159bpm. Po obiedzie wybrałem się na pieszą górską wycieczkę - tak na żywioł, bez mapy. Znaki miały mnie doprowadzić przez Kroce Cenigi na Monte Kolt. Wspinaczka w sandałach do pewnego momentu nawet nie sprawiała mi problemu, ale w pewnym momencie ten mało uczęszczany szlak zanikał. Zbliżała się burza i mając obuwie jakie miałem zdecydowałem jednak zawczasu zawrócić, by uniknąć spaceru wąską ścieżyną przy stromym urwisku. Wieczorny trening lekko skróciłem, krótkie rozbieganie było tylko rozgrzewką przed częścią właściwą czyli 100metrowymi powtórzeniami, których trekking mi jednak nie mógł zastąpić.
Bieg ciągły na wahadle z 3 nawrotkami - tym razem wrzuciłem co nieco na ruszt, ale na tyle mało, że po pół godzinie mogłem już komfortowo wybiec na trening. Zaledwie po minucie od początku akcentu miałem dość :) Noga absolutnie nie podawała, ale się nie poddałem. Na szczęście z czasem kulosy się rozruszały i finalnie trening okazał się lżejszy od trójek sprzed kilku dni. Z pulsem dojechałem niemal do 180bpm, ale średni wyniósł zaledwie 159bpm. Po obiedzie wybrałem się na pieszą górską wycieczkę - tak na żywioł, bez mapy. Znaki miały mnie doprowadzić przez Kroce Cenigi na Monte Kolt. Wspinaczka w sandałach do pewnego momentu nawet nie sprawiała mi problemu, ale w pewnym momencie ten mało uczęszczany szlak zanikał. Zbliżała się burza i mając obuwie jakie miałem zdecydowałem jednak zawczasu zawrócić, by uniknąć spaceru wąską ścieżyną przy stromym urwisku. Wieczorny trening lekko skróciłem, krótkie rozbieganie było tylko rozgrzewką przed częścią właściwą czyli 100metrowymi powtórzeniami, których trekking mi jednak nie mógł zastąpić.
śr 19.08: rano i wieczorem po 13km 4:45/km; ferrata Sallagoni, Torbole
Na porannym deszczowym rozbieganiu mogłem się przekonać, że biegacze są twardsi od kolarzy. Cyklisty nie spotkałem ani jednego, a osób biegających było niewiele mniej niż zazwyczaj. Gdy po śniadaniu dostrzegliśmy jaśniejsze niebo na północ od nas, spojrzeliśmy na mapę i po szybkiej decyzji ruszyliśmy na ferratową eksplorację wąwozu Sallagoni. Tym samym lonża, uprząż i kask nie przejechały się na darmo do Italii, a my zaliczyliśmy przepiękną wycieczkę. Jeszcze przed kolacją podjechaliśmy nad jezioro do Torboli - miasteczko jednak niczym specjalnym nas nie urzekło, a jego honor uratowała właściwie tylko bajeczna panoramka z Belvederu.
Na porannym deszczowym rozbieganiu mogłem się przekonać, że biegacze są twardsi od kolarzy. Cyklisty nie spotkałem ani jednego, a osób biegających było niewiele mniej niż zazwyczaj. Gdy po śniadaniu dostrzegliśmy jaśniejsze niebo na północ od nas, spojrzeliśmy na mapę i po szybkiej decyzji ruszyliśmy na ferratową eksplorację wąwozu Sallagoni. Tym samym lonża, uprząż i kask nie przejechały się na darmo do Italii, a my zaliczyliśmy przepiękną wycieczkę. Jeszcze przed kolacją podjechaliśmy nad jezioro do Torboli - miasteczko jednak niczym specjalnym nas nie urzekło, a jego honor uratowała właściwie tylko bajeczna panoramka z Belvederu.
czw 20.08: rano T42 4+2+4km 3:38/km p5`, wieczorem 8km 4:40/km + stabilizacja 10`
Stadion w Arco otwierany jest dopiero o 10rano. Podczas upałów szybszy trening na nim w ogóle nie wchodził w rachubę, ale drugi tydzień naszego urlopu był zdecydowanie chłodniejszy. Po obfitym śniadaniu podbiegłem na tartan na swój ostatni akcent. Tym razem chciałem mieć pełną kontrolę tempa i wykonać trening na stałej intensywności, co w terenie wzdłuż Fiumy Sarca jest niemozliwe do wykonania. Na miejscu poinstruowałem miejscowe płotkarki co będę robił i żebyśmy uważali na siebie nawzajem i w pięknej scenerii górującego nieopodal zamku zaliczyłem swoje małe co nieco. Średnie pulsy na kolejnych odcinkach wyniosły 163, 165 i 170bpm, końcowy zarejestrował się na poziomie 177, a spadek po 1minucie - 130bpm. Nie będę ukrywał, że w końcówce dyszałem już jak lokomotywa, a po zatrzymaniu zegarka wykończony padłem na tartan. Przy takiej mocnej pracy treningowej było to jednak nieuniknione.
Stadion w Arco otwierany jest dopiero o 10rano. Podczas upałów szybszy trening na nim w ogóle nie wchodził w rachubę, ale drugi tydzień naszego urlopu był zdecydowanie chłodniejszy. Po obfitym śniadaniu podbiegłem na tartan na swój ostatni akcent. Tym razem chciałem mieć pełną kontrolę tempa i wykonać trening na stałej intensywności, co w terenie wzdłuż Fiumy Sarca jest niemozliwe do wykonania. Na miejscu poinstruowałem miejscowe płotkarki co będę robił i żebyśmy uważali na siebie nawzajem i w pięknej scenerii górującego nieopodal zamku zaliczyłem swoje małe co nieco. Średnie pulsy na kolejnych odcinkach wyniosły 163, 165 i 170bpm, końcowy zarejestrował się na poziomie 177, a spadek po 1minucie - 130bpm. Nie będę ukrywał, że w końcówce dyszałem już jak lokomotywa, a po zatrzymaniu zegarka wykończony padłem na tartan. Przy takiej mocnej pracy treningowej było to jednak nieuniknione.
pt 21.08: rano 4km 5:15/km (bardzo delikatny rozruch do bankomatu)
Razem niecałe 300km w 12dni (9-20.08)