Pełna koncentracja przed startem :) - foto: Festiwalbiegow.pl |
Kiedy wreszcie 4dni po szaleńczych zbiegach w Izerach moje nogi doszły do pełni sił, pojawiła się nieśmiała myśl, aby jeszcze przed urlopem sprawdzić się gdzieś na płaskiej trasie. Długo nie musiałem przeglądać kalendarza biegów, bo uwagę moją przykuł premierowy I Rudzki Półmaraton Industrialny. Wnikliwie przestudiowałem regulamin, na spokojnie rozważyłem czy to aby nie za szybko po WPI i co właściwie może mi dać ten start. Otóż miał mi dać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie "Jak po zmniejszeniu objętości treningowej stoję z wytrzymałością?". Nagrody finansowe dla pierwszych piątek oraz dodatkowe w kategoriach wiekowych przyciągnęły mocną czołówkę. Dzięki temu stworzyła się szansa na mocny start i sklejenie większej grupy na wspólny bieg.
Trasa składała się z 3 identycznych pętli. Ruszyliśmy punktualnie o godzinie 21. Szczęśliwie zdążyło się nieco ochłodzić i temperatura wynosiła ok.20stC. Zaraz na początku był dość stromy zbieg, zakręt w prawo w stronę terenów hutniczych i nawrotka, której się nie spodziewałem :) Dość mocno się zdziwiłem ujrzawszy napierającą w moją stronę za rozdzielającymi kierunki biegu barierkami silną czołówkę kenijsko-ukraińską. Otwarcie zgodnie ze znakami Organizatora wyszło mi w 3.30 (wg GPS 3:21). Na podbiegach lekko zwalniałem, skracałem krok, pochylałem się do przodu i mocno pracowałem rękoma. Z niecierpliwością wyczekiwałem punktu z wodą - pierwszy kubek w jedną rękę i dwa ostrożne małe łyki, drugi w całości na głowę. Pierwsze okrążenie minęło właściwie niezauważenie - tak jak być powinno. Linię startu/mety przekroczyłem po ~25:20, tak więc zapowiadał się bieg w okolicy 1:16. To czas mocno odbiegający od mojej wyśrubowanej życiówki, ale sierpień to zdecydowanie nie jest okres szczytu formy. Górska połówka i bardzo mocny trening BNP sprzed zaledwie 3 dni jasno sygnalizowały, żebym atak na PB odłożył na inny start. Kawałek za 10km, chwilę po dogonieniu ostatnich ze stawki NordicWalking (wspólny start z biegiem towarzyszącym na 7km 3minuty po półmaratonie) zacząłem współpracę z Pawłem Winklerem z pobliskiego Raciborza. Chowałem się za niego na podbiegach, na których był mocniejszy, sam prowadziłem na prostych. Ładnie to się układało niemal do końca 2. wolniejszej jednak pętli i wtedy kolega uznał że jednak przyspieszy. Za minutę dojrzałem w tłumie moją waleczną Beatę, która skończywszy już swój bieg na 7km wyczekiwała mnie z butelką wody. Krzyknęła mi "5:29!". Nie od razu zajarzyłem o co chodzi (było to jej średnie tempo biegu oczywiście), a w sumie bardziej skupiłem się na sprawnym odebraniu ożywczej wody. Diametralnie wygodniej pije się z butelki niż kubeczków, ale i tak po kolejnych 2 minutach odrzuciłem balast, bo wyraźnie mi ciążył. Sięgnąłem do kieszonki po żel energetyczny i na długim zbiegu doszedłem Pawła. Jaki byłem z siebie dumny, że udało mi się go skleić :) Wcale drastycznie nie musiałem przyspieszać, po prostu pozwoliłem nogom swobodnie się kręcić. Jak to w przyrodzie bywa, po każdym zbiegu musi być i podbieg - niestety nie dałem rady utrzymać się kompana. Zaczął się ostry slalom między dublowanymi zawodnikami, najlepsi byli chodziarze nieoczekiwanie wymachujący kijkami chcący coś arcyciekawego pokazać swoim towarzyszom. Ponadto ze 2razy wpadłem na osoby nagle zmieniające tor swojego biegu by sięgnąć po kubek lub przybić piątkę z kibicami. No masakra... Od 18km mocno mnie już przytkało. Nie była to kolka, tylko taka niemoc, gdzie nie umiałem oddychać pełną piersią i tlen pobierałem jedynie szybkimi płytkimi haustami. W gąszczu nóg, rąk i kijków, gdzieś tam z 30-40m przed sobą widziałem uciekającego mi, ale również słabnącego Pawła. Starałem się nie zwiększać dystansu między nami i to mnie jakoś motywowało do biegu na maksimum swoich aktualnych wówczas możliwości. Niebawem wypatrzyłem tuż przed sobą Kenijkę, była to trzecia kobieta w stawce. Dopiero na ostatniej prostej udało mi się ją dżentelmeńsko wyprzedzić. Podczas manewru z niepokojem się obróciła, ale ku jej uciesze nie byłem zagrażającą jej rywalką. Czas 1:17:19 dumy z pewnością nie przynosi, liczyłem na złamanie tych 76minut - nie wyszło. Po biegu nie dostałem sms'a z wynikiem (miejscem w kategorii), a na Rynku gdzie miała odbyć się dekoracja nie sposób było znaleźć kogokolwiek zmyślnego. Pozostało czekać i posilić się zupką i hamburgerem z .. może lepiej żebym nie wiedział z czym on był... Do podium jednak zabrakło. Dopiero w domu odnalazłem w wynikach moje pechowe 4.miejsce w kategorii M-30 (15m. Open, 8. Polak). Półmaraton ukończyły 843osoby, co daje mi miejsce w pierwszym 1,7% stawki - ach te statystyki :).
Beata na dystansie 1pętli (7033m) zajęła okrągłą 100.lokatę na 202osoby, a wśród kobiet była 31/96 - należy tutaj nadmienić, że o ile ja do popołudnia byczyłem się w domu, to moja połówka od samego rana realizowała się w swojej pasji wspinając się na Jurze - tym większe słowa uznania dla niej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz