środa, 30 września 2015

Maraton Berliński, cz.2

Za półmetkiem jest już z górki, w końcu bliżej niż dalej :) Decydując się na start w Berlinie byłem przekonany, że przyjdzie mi biec w kilkunastoosobowej grupie niemal na całej trasie. Tymczasem rzeczywistość mocno zweryfikowała moje wyobrażenie o możliwości współpracy. Jakbym spróbował zsumować czas, kiedy trzymałem się jakiejkolwiek grupy to wyszłoby tego zaledwie 20-30minut. Najpierw gdy w końcu lekko przyspieszyłem tuż za 5km i później tuż za 10km to tylko doganiałem niewielkie grupki, ale nie było sensu ich sklejać bo biegli za wolno dla mnie. I tylko mijałem, mijałem i mijałem... Do 30km jedynie pojedyncze osoby mnie minęły - musieli zakładać solidny negative split.  Od 10 do 25km leciałem swoje - tempomat był już nastawiony na 3.40/km i biegło się cały czas pod kontrolą. Po drugi żel energetyczny sięgnąłem po 1h40m biegu (ok 27km). Chwilę później na delikatnym podbiegu znajdował się punkt z żelami PowerBar i wydawało mi się że nic więcej tam nie było. Nagle biegnący chwilowo przy mnie zawodnik chwycił kubek z wodą z ostatniego jak się okazało stołu. Na popicie żelu przyszło mi więc czekać kolejny kwadrans. Na szczęście ten skondensowany zastrzyk energii nie zamulił mnie i mogłem swobodnie oddychać. Utrzymywałem stałą intensywność biegu wg samopoczucia, za bardzo nie kontrolowałem międzyczasów i lekko się zdziwiłem, kiedy 30km minąłem dopiero po 1:51:01, co oznaczało stratę 55sekund do zakładanego przewidywanego wyniku na mecie 2:35. Kolejne kilometry były już niestety nieco wolniejsze. Problemy gastryczne i potęgujące się zmęczenie nie pozwoliły mi zniwelować straty i pogodziłem się ze zmarnowaną szansą na wymarzony wynik. Jednak do 36km cały czas biegłem poniżej 3.50/km co zapowiadało świetną życiówkę. Wtedy zaczęło mnie odcinać energetycznie. Zabrakło tego ostatniego żelu. Zrezygnowałem z niego, bo wykalkulowałem sobie że potencjalny postój w ubikacji będzie mnie kosztował więcej cennych sekund niż wolniejsza końcówka po możliwym zderzeniu ze ścianą. Nie była to jednak klasyczna ściana, bo jednak kolejne 5km biegłem cały czas w widełkach 3.50-4.00, ale nie było już mowy o wrzuceniu wyższego biegu. Za 40km wyczekiwałem już Bramy Brandenburskiej, za którą ok 300-400m zlokalizowano metę. Nie znałem dokładnej trasy i uczucie kiedy za kolejnymi zakrętami wciąż nie dostrzegałem bramy było dołujące. Ciężko mi oszacować ile osób minąłem od 5 do 30km - 50, 100, 150? Na kolejnej dziesiątce wyprzedziłem już mniej więcej tyle samo ile mnie minęło - ok 10... Natomiast na ostatniej dwójce to już tylko mnie wyprzedzali i było to straszliwie upokarzające i dobijające. Tempo 42km wyniosło zaledwie 4:14/km. Widok bramy nie dodał mi już absolutnie żadnej dodatkowej energii. Dopiero na 30-40metrów przed metą sylwetka kolejnego wymijającego mnie biegacza podziałała na mnie jak płachta na byka i efektownie zafiniszowałem odpierając atak. Zegarek zmierzył mi 42,7km, a ostatnie 700m wg jego wskazań przebiegłem tempem 3:48/km. No nie o takiej końcówce marzyłem. Swój rekordowy wynik z wiosny tego roku z Łodzi poprawiłem jednak o 74sekundy. Czas 2:38:40 jest moją nową, myślę że wartościową życiówką. 

http://www.marathonfoto.com
http://www.marathonfoto.com





Za linią mety wyczerpany snułem się w kierunku miasteczka biegowego. Kolejno chwytałem kubek wody, kubek izotoniku, na szyi zawieszono mi okazały kawałek blachy, odebrałem siatkę z rogalikiem, bananem i butelką wody. Nakryto mnie folią termiczną i w żółwim tempie człapałem dalej i dalej i końca tej tułaczki nie było widać. Naprawdę długo trwało dotarcie do depozytu (20minut?) Nad tym elementem myślę że warto popracować, zwłaszcza że w linii prostej przez zamkniętą (?) strefę byłoby znacznie szybciej. Prysznic, pyszne piwo po drodze i wreszcie po dobrej godzinie uściski z wyczekującą mnie Beatą.

http://www.marathonfoto.com

(Na zakup zdjęć w mocno niestety wygórowanej cenie się nie skusiłem)

5 komentarzy:

  1. brawo Maurycy, szacun wielki i gratulacje z nowego pb!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję Przemku, trzymam kciuki za połamanie 2.50 w Toruniu

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze jest, Maurycy. Życiówka to życiówka. Będziemy te bidony podawać do skutku! ;) Byle zdrowie dopisywało przez kolejne lata. Najszczersze gratulacje, Du bist ein Berliner.

    OdpowiedzUsuń